04 gru Damn it!
Są takie dni, że mam ochotę schować się do mysiej dziury. Nie chcę, żeby ktokolwiek mnie pocieszał, bo akurat nie jest to odpowiedni moment na szczerzenie zębów. Moja irytacja sięga zenitu, ale działam, funkcjonuję jakby przez mgłę, ale robię swoje, choć inni kręcą się wokół, staję gdzieś obok, ogarniam swoje podwórko i myślę: „Damn it, zawsze może być gorzej. Jutro będzie lepiej. Jutro wstanę jak nowa, z dystansem spojrzę na to co wydarzyło się dzisiaj”.
Zdarzają mi się takie dni, chociaż bardzo rzadko. Za rzadko.
Jestem wkurzona
Niech to szlag! Jestem zła, bardzo zła, trochę bezsilna (to stan przejściowy wiążący się z konkretnym działaniem, więc proszę nie mylić go z frustracją) i ten właśnie stan zamierzam wykorzystać w dobrym kierunku. Uderza we mnie, jeśli ktoś wykazuje się głupotą, niekompetencją, niefrasobliwością, zaniedbaniem, brakiem odpowiedzialności, no bo zakładam, że nie działa przecież w ten sposób celowo. Nie, ludzie tak nie funkcjonują. Nie? No nie. Ja z takimi nie mam do czynienia, a jeśli w ogóle miałam zawsze potrafiłam ich jakoś obejść. To może być każdy: sprzedawca, nauczyciel, dziennikarz, polityk, ksiądz, lekarz, opiekunka w parku.
W każdym razie ta złość, chwilowa niemoc wyzwala we mnie nowe siły, które motywują do podjęcia zdecydowanych kroków. Wcześniej oczyszczam powietrze, które wdycham, eliminuję przeszkody i zaczynam od początku budować swoją drogę do celu. To właśnie lubię po dniach, które mnie osłabiają – działanie. I to ze zdwojoną siłą. Też tak macie, że to co Was z początku osłabia, chwilę potem daje Wam większą siłę do kolejnych działań?
Program naprawczy
Choć słabsze dni kosztują mnie sporo nerwów i powodują stres, są mi potrzebne, a wiecie co w nich lubię? To, że mijają i że staję się po nich silniejsza. Analizuję, szukam przyczyn niepowodzenia, wyciągam wnioski, daję upust swoim emocjom, poznaję swoje reakcje na sytuacje dotąd mi nieznane – to jest fajne, odkrywam siebie w nowych okolicznościach i zdobywam nowe doświadczenie życiowe. Traktuję to jak wygraną z przeszłością. I chociaż nie stosuję żadnych technik wyciszających ciało, umysł, emocje i duszę, mam swoje sposoby na wytłumaczenie i zrozumienie tego co się ze mną dzieje w chwilach stresu i „wojowania” ze światem. A w chwili stresu jestem skoncentrowana na sobie, wiem o co walczę i wiem w jaki sposób pragnę to osiągnąć. Sama chcę kierować swoim życiem i nie lubię jak ktoś mi w tym przeszkadza. Potrafię postawić też barierę tym, którzy próbują ingerować w moje plany i działania. Doceniam pomoc z zewnątrz, wzrusza mnie wsparcie bliskich, ale ja potrzebuję działania. Swojego własnego działania – takiego, o które nie muszę prosić, takiego które wypływa ze mnie, które pozwala mi się rozwijać, eliminować przeszkody i osiągać cele. To daje mi wiarę, że wciąż mogę więcej, buduje mój optymizm i sprawia, że widzę świat w nowych barwach.
A optymizm uskrzydla
Pozytywne myślenie daje mi moc, radość i obietnicę zmiany, określa moje potrzeby i pragnienia, ale optymizmu trzeba się też nauczyć. Szczególnie w chwilach osłabienia, stresu i zwątpienia, a ja dystansuję się do problemu, wyciągam z niego wnioski i tworzę nowy plan. Mam gen wojowniczki, dlatego podejmuję kolejną walkę.
„Za każdym razem, gdy będziesz przybity, niespokojny czy zły, sprawdź, co mówisz sobie w duchu. Niekiedy okaże się, że twoje przekonanie jest prawdziwe. W takim przypadku skoncentruj się na szukaniu sposobów, dzięki którym można zmienić sytuację i zapobiec temu, aby trudności nie przeobraziły się w katastrofę. Zwykle twoje negatywne przekonania są zniekształconym obrazem rzeczywistości. Na szczęście wyuczony optymizm łatwo jest zachować, kiedy już zacznie się go stosować. Kiedy nabierzesz wprawy w kwestionowaniu swoich negatywnych przekonań, twoje życie stanie się łatwiejsze i będziesz dużo szczęśliwszy”.
Martin Seligman „Optymizmu można się nauczyć”
I z tą optymistyczną wizją kładę się spać. Dobranoc 🙂
Zdecydowanie się z Tobą zgadzam, że paradoskalnie to te słabości, które miały mnie dobić dają mi jeszcze większego kopa 🙂 Nie jesteśmy jakimiś cyborgami, tylko zwykłymi ludźmi, którym od czasu do czasu słabsze dni są potrzebne, żeby dać upust swoim emocjom i dzięki temu nabrać na nowo siły do życia. Mimo, że jest ono nieustanną walką to ja uważam i będę uważał, że warto 🙂
Też jestem typem wojowniczki, ale coraz mniej mi się podobają plagi egipskie, które się mnożą i mnie „wzmacniają” …. Nie narzekałabym na kolejne parę lat miodem, spokojem i szczęściem płynących 🙂
pewnie, czasami trzeba pobyć z samym sobą i się uspokoić…
Też czasem mam takie gorsze dni… chyba jak każdy! Jednak w przeciwieństwie do Ciebie, wcale tak szybko nie dodają mi siły… kiedy jestem wkurzona, smutna czy po prostu totalnie wyczerpana… potrzebuję dnia dla siebie! Zrobienia tego na co mam ochotę… tak, aby nabrać energii na kolejne dni.
Ale zgadzam się z Tobą! Takie dni dobrze motywują do nowych działań i kolejnych wyzwań 🙂
Pozdrawiam ciepło,
Panna Joanna
W chwilach niemocy i stresu łatwo zapomnieć o pozytywnym nastawieniu i ulec złemu nastrojowi. Ja czasem się temu poddaję, ale tylko na chwilę. Podobnie jak Ty mam duszę wojowniczki i gorszych momentach odnajduję w sobie siłę i motywację. I zaczynam działać ze zdwojoną siłą 🙂
„złość, chwilowa niemoc wyzwala we mnie nowe siły, które motywują do podjęcia zdecydowanych kroków” mama ardzo podobnie, takie chwile to mojej motywatory by to zmienić, by rozwikłać taką sytuację 🙂
Damn it, #%•##%*!!!- u mnie potok przekleństw zwykle i zero pozytywnych myśli w danym momencie. Myśl, że może być gorzej spływa na mnie zazwyczaj długo po fakcie, lub wcale.
W tych gorszych dniach faje jest to, że mijają i uczą. Każdy czasami potrzebuje odpoczynku. Jedni dłuższego, inni krótszego. Ale bez odpoczynku żyć się nie da.
Dobrze piszesz – optymizmu trzeba się nauczyć. A najlepiej uczy go życie i radzenie sobie z takimi czasowymi dołkami emocjonalnymi.