03 wrz Dlaczego zrobiłam sobie 5-miesieczną przerwę w sieci?
Niełatwo było mi zabrać się za pierwszy po prawie półrocznej przerwie artykuł, pomimo, że bardzo lubię pisać i dzielić się z Wami swoimi refleksjami na temat życia. Pisanie jest dla mnie też jedną z technik relaksacyjnych i autoterapią, więc trudność nie polegała na pisaniu samym w sobie, szczególnie, że jestem w miarę świeżo po wielotygodniowym pisaniu książki (jej premiera będzie miała miejsce w październiku), lecz na tym, że tak długa przerwa zmienia człowieka, jego spojrzenie na otaczającą go rzeczywistość i to co robi. Zmienia tak naprawdę WSZYSTKO i jest to dobra zmiana, którą chociaż w maleńkim procencie chciałabym się z Wami podzielić.
Ciągła aktywność w sieci jest bardzo absorbująca i potrafi zmęczyć, a przerwa od niej to czas, kiedy nie tylko dystansujesz się do tego co się w niej dzieje, ale przerzucasz też całą swoją uwagę na życie poza nią, a tam przecież dzieje się więcej, jest ci to bliższe i na tyle ważne, że przychodzi taki moment, kiedy odczuwasz potrzebę i gotowość, żeby coś zmienić. Napisanie książki było doskonałym do tego pretekstem, ale nie jedynym i jak zawsze przyszło we właściwym czasie. Po czym poznać, kiedy nadchodzi taki czas? Po tym, że wszystko co robisz zaczyna mieć sens łącząc się ze sobą, a w twojej głowie powstaje nieopisany entuzjazm i przekonanie, że intuicja to nie jest zła rzecz, a decyzje, które podejmujesz są słuszne, bo TWOJE i spójne z twoim stylem życia. W dodatku pojawiają się okoliczności, pod które nieświadomie przygotowujesz wcześniej grunt. W moim życiu dzieje się tak często, dlatego znajomi żartują, że odbieram kosmos, ja natomiast nazywam to małą magią (KLIK), choć prawda jest taka, że są to nasze mniej lub bardziej świadome osobiste wybory.
Rób to co czujesz
Najtrudniej jest zacząć, a ja mam wrażenie, że ciągle coś zaczynam. Zapewne ma to związek z tym, że jestem ciekawa życia i otwarta na nowe jego odsłony, choć nowe, czyli nieznane, nie zawsze okazuje się takim jakim sobie wyobrażaliśmy, ale właśnie dzięki temu inicjujemy zmianę, na którą wcześniej zabrakło nam czasu, odwagi albo motywacji.
Nie wszyscy lubią zmiany. Ja lubię je bardzo, bo pozwalają mi odkryć to na co być może sama bym nie wpadła albo odkładała w nieskończoność, żeby dowiedzieć się czy to co sprawdziło się u innych, będzie też dobre dla mnie.
W ciągu 7 lat blogowania wielokrotnie obserwowałam twórców internetowych jak w różnych momentach swojego życia czy etapach rozwoju wycofywali się z prowadzenia swoich miejsc w sieci. Czasami robili krótsze, czasami dłuższe przerwy. Zdarzało się, że wychodzili i już nie wracali. Widziałam wypalenie po bardzo intensywnym i owocnym okresie, czasami zmianę kierunku zainteresowań i przerzucenie się na inną formę działania. Często były to sprawy osobiste, rodzinne albo zawodowe. Zawsze był jakiś powód, choć nie dla każdego oczywisty i zrozumiały. Natomiast nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w każdym niemal przypadku podszyty był osobistym głosem wołającym gdzieś ze środka. Tak też było ze mną i choć do swojej decyzji przygotowywałam się już jakiś czas, zupełnie nie wiedziałam jakie będą jej konsekwencje. Natomiast czułam, że postępuję właściwie i że jestem gotowa przyjąć to co do mnie przyjdzie, niezależnie od tego co to będzie. Nie miałam obaw, byłam ciekawa co się wydarzy, jak to jest z dnia na dzień przerwać coś czym się zajmowało nieustannie przez kilka dobrych lat czy jak rozplanuję czas, który zyskam. Byłam gotowa na każdy scenariusz, bo zaufałam sobie. Wiedziałam tylko, że na czas pisania książki prawdopodobnie muszę zawiesić kilka ze swoich aktywności, ale miałam też świadomość, że zewnętrzne okoliczności mogą mi zarówno sprzyjać, jak i zakłócać to co sobie zaplanowałam. Nie myliłam się.
Potrzebowałam zmiany, odskoczni, nowych wyzwań
Pomimo, że w moim życiu sporo się dzieje, czułam, że dojrzałam do kolejnej zmiany. Potrzebowałam czegoś nowego i zaskakującego. Uch, życie dało mi to w zwielokrotnionej postaci niemalże od razu, kiedy tylko o tym pomyślałam. Prawo przyciągania zadziałało jakby ktoś nacisnął przycisk z napisem: Ready. Steady. Go!
Podpisałam umowę na swoją pierwszą książkę i już miałam podzielić się ze swoją społecznością planem działania, radością i trochę niedowierzaniem (wszystko zadziało się naprawdę szybko), kiedy zaledwie dwa dni później wybuchła wojna w Ukrainie. Wojna zmienia wszystko, ale jeszcze nigdy nie była tak blisko naszych domów i życia. Pamiętacie pierwsze dni. To był szok chyba dla większości z nas. Szok, który przełożył się na to co wydarzyło się w naszych głowach, a chwilę potem miało wpływ na nasze decyzje i działania. Moje również.
Pamiętam, że pierwsza myśl jaka przyszła mi wtedy do głowy to taka, że mamy rok 2022 i okazuje się, że luksusem jest obudzenie się w spokojnym i bezpiecznym świecie, a chwilę potem, że ten świat taki bezpieczny i spokojny wcale nie jest. W chwilach zawirowania, niepewności czy niepokoju, przechodzę od razu do działania. To chyba rodzaj mechanizmu obronnego i moja reakcja na zmieniającą się rzeczywistość. Jestem zadaniowcem, więc kiedy ktoś powierzy mi jakieś zadanie, a ja napotykam przeszkody, natychmiast przechodzę do kontrofensywy. Zaczęłam wymyślać nowy plan, zaangażowałam się w pomaganie. Szybko też zrozumiałam, że ograniczenie lub wręcz odcięcie się od sieci będzie dobrym w tym czasie rozwiązaniem, bowiem momentalnie w niej zawrzało. O ile pierwsze dni były przepełnione empatią, solidarnością i konkretami, o tyle dość szybko ruszyły podziały i trolling w czystej postaci. Nie chciałam w tym uczestniczyć. Pomyślałam sobie, że mój świat tak nie wygląda, że ludzie, którymi się otaczam są lepsi, nie karmią się spiskowymi teoriami i nienawiścią do drugiego człowieka, lecz kierują własnym sumieniem i życiową mądrością wiedząc jak działać dobrze i skutecznie, a nie pod wpływem zewnętrznego nacisku. Pomimo trudnej sytuacji, dostrzegłam wiele pozytywnych aspektów przerzucenia swojej uwagi i energii tam gdzie były one najbardziej potrzebne. I nie był to internet.
Izba przyjęć i Houston, mamy problem
Dbam o zdrowie i jestem uważna na to co podpowiada mi organizm, ale przyznaję, że w tamtym czasie głowę miałam gdzieś indziej, na chwilę straciłam czujność i nie zauważyłam, że dzieje się ze mną coś niedobrego. Szczerze mówiąc, nie zdawałam sobie sprawy z powagi sytuacji. Zamieszanie, stres, wcześniejsze przeżycia i nowe wyzwania przesłoniły mi nieco obraz samej siebie. Znalazłam się na izbie przyjęć pobliskiego szpitala. Raz, drugi, a potem trzeci w ciągu jednego tygodnia. Po zrobieniu badań zaczęło się pasmo niespodzianek, które doprowadziły mnie do zabiegu w narkozie. Straciłam bardzo dużo krwi, byłam słaba, a komórki, które poszły do badania histopatologicznego wykazały pewne nieprawidłowości. Znowu musiałam zmierzyć się z czymś dla mnie zupełnie nowym. Zostałam otoczona opieką i specjalistycznym wsparciem, ale moje wcześniejsze plany ponownie zawisły na cienkiej nitce. No któż by się spodziewał?
Nie lubię się poddawać, walczę dopóty dopóki nie wyczerpię wszystkich możliwości nie pozwalając jednocześnie niespodziewanym okolicznościom zmuszać mnie do rezygnacji z tego na czym chwilę wcześniej bardzo mi zależało. Robiłam co mogłam, żeby stanąć na nogi, ale czas umykał, a ja miałam świadomość jakiego podjęłam się zadania. Niestety to nie był koniec moich trosk. Pojawiły się kolejne problemy w życiu osobistym i coś co wiele osób nazywa blokadą, a która najwyraźniej była konsekwencją skumulowanych stresów, wewnętrznego rozdarcia i ciągłego wymyślania kolejnych rozwiązań. Moja cierpliwość i gotowość na mierzenie się z przeciwnościami po raz kolejny zostały wystawione na próbę. To wtedy podjęłam ostateczną decyzję o wycofaniu się z sieci na bliżej nieokreślony czas i ogarnięcie tego co mi się przydarzyło.
Pożegnanie z czytelnikami i odłożony telefon
Żegnając się z czytelnikami (robiłam to po raz pierwszy), nie miałam pojęcia czy znikam na miesiąc, dwa czy dłużej. Zapowiedziałam tylko, że wycofuję się, żeby napisać książkę i że od czasu do czasu będę pewnie wpadać jedynie na relacje na Instagramie, bo to mój kontakt z wieloma bliskimi mi osobami. Wiedziałam, że nie będę tworzyć żadnych dłuższych treści i że nie będę śledzić tego co się dzieje w internecie. Stało się jednak tak, że zupełnie odłożyłam telefon na bok i nie wróciłam nawet na relacje na Instagramie. Nie dotrzymałam słowa, bo wciągnęło mnie życie i pisanie. To co mnie chyba najbardziej wtedy i w kolejnych tygodniach zaskoczyło to to, że zupełnie nie brakowało mi tego co robiłam do tej pory. Myślałam, że w jakimś sensie byłam uzależniona od swojej działalności w sieci, wszak bardzo to lubiłam, że odczuję jej deficyt, że odruchowo będę wykonywać pewne czynności. Tymczasem po wyjściu z sieci, a tak naprawdę codziennej pracy w internecie, nieustannym myśleniu jakie treści przygotować, gdzie, kiedy i jakie zrobić do nich zdjęcia, reagowaniu na komentarze, itd., zyskałam nowy wymiar czasu. Każdy wie, że ograniczanie mediów społecznościowych i detoks informacyjny są zdrowe i ja kilkudniowe przerwy robiłam sobie regularnie od dawna, a w ostatnich miesiącach nawet często. Teraz wiem, że w ten sposób podświadomie przygotowywałam się do zmian, których po prostu potrzebowałam. Zresztą zawsze utrzymuję, że każdy z nas potrzebuje zmian, nawet jeśli się ich obawia. Co więcej, zmiany są nieuniknione, bo są częścią naszego życia i pociągają za sobą… kolejne zmiany. To tylko kwestia naszej gotowości na nie i tego w jaki sposób je wykorzystamy. Ja byłam gotowa i wykorzystałam je na tyle ile mogłam, ale o tym kiedyś indziej.
Zmiana powoduje zmianę
Czegokolwiek się podejmuję, a tym bardziej, jeśli jest to jakieś zobowiązanie, robię to na 100%. Zmiany, które wprowadzam w życie również angażują mnie w 100%, ożywiają monotonię, pobudzają kreatywność, sprawiają, że lepiej wykorzystuję swoje możliwości i przesuwam swoje granice. Tym razem było to m.in. nowe wyzwanie w postaci pisania książki, zajęcie się swoim zdrowiem, bardziej świadoma praca z ciałem i wejście w nowe dla mnie obszary (przeczytacie o tym w książce), zmiana trybu pracy i życie poza siecią w zupełnie nowym dla mnie wydaniu.
Ostatnie 2 lata postrzegałam czasami jako miotanie się w jakimś matrixie, w którym moje zasady często stawały w kontrze do tego co narzucał zewnętrzny świat. Teraz mogłam zupełnie się od tego odciąć. Wszak w wypracowywaniu równowagi nie chodzi przecież o nieustanne boksowanie się z otoczeniem, odmiennymi poglądami, tracenie energii na to co niepotrzebne czy przeżywanie tego na co nie mam wpływu, tylko adaptację do nowych warunków i odnalezienie swojej drogi. Ja odnalazłam ją w ciszy, skupieniu, wewnętrznym spokoju i oderwaniu się od zewnętrznego, krzykliwego świata. To był czas wyciszenia, ale też przebudzenia i wewnętrznej metamorfozy.
Teoretycznie życie toczyło się normalnie. Robiłam masaże, doszkalałam się w swojej nowej pasji i pracy, spotykałam z ludźmi, zabierałam córki na warsztaty, cieszyłam się z przylotu syna z Kanady, rehabilitowałam swój zamrożony bark, a potem uszkodzony kręgosłup, wyjeżdżałam w nowe miejsca, biegałam na koncerty muzyczne, byłam na wakacjach, spełniłam nawet swoje wieloletnie marzenie i wyjechałam na urodziny na Sycylię, ale we wszystkim co robiłam było jeszcze więcej uważności i odkrywania siebie.
Pracując nad książką, wykonałam również pracę nad sobą. Złapałam dystans, zmieniałam nawyki, przepracowałam mnóstwo tematów, sprawdziłam się w nowych rolach, wiele się o sobie dowiedziałam. Stworzyłam też dla siebie przestrzeń, w której rozwijałam się i nabywałam nowe doświadczenia. Przestrzeń, w której nie musiałam prężyć muskułów, udowadniać czegokolwiek sobie i innym, przekonywać kogokolwiek do swoich racji. Wszystko robiłam we własnym tempie i bez jakiejkolwiek presji. Uwolniłam się od tego co wcześniej sama sobie narzuciłam. Teraz wszystko przychodziło do mnie naturalnie i z lekkością pomimo niekiedy swojego ciężaru. Wykonywałam swoje obowiązki, a do problemów i nowych pomysłów podchodziłam z dużo większym spokojem i rozwagą. Zewnętrzne okoliczności, kłopoty ze zdrowiem, nowe doświadczenia i bardzo napięty timing, jeśli chodzi o książkę, sprawiły, że zupełnie inaczej zaczęłam patrzeć na pewne kwestie. Zrozumiałam, że:
- często zbyt rygorystycznie podchodzimy do swoich priorytetów, a te przecież zmieniają się w zależności od okoliczności, które nie zawsze są zależne od nas,
- nawet jeśli coś skrupulatnie zaplanujemy, jesteśmy świetnie zorganizowani, musimy liczyć się z niespodziankami i przeciwnościami,
- kiedy pojawiają się przeszkody, które nas osłabiają, dajmy sobie czas na ich przepracowanie, a dopiero potem zabierajmy się za wymyślanie jak je pokonać,
- niepewność, brak zaufania do siebie, strach, obawy, często blokują nas przed rozwojem,
- czasem warto opuścić swoją bezpieczną przystań, żeby więcej się nauczyć i więcej o sobie dowiedzieć,
- nie ma uniwersalnego rozwiązania na wszystko i nie wszystko co sprawdza się u innych, sprawdzi się u nas,
- wewnętrznego sabotażystę, perfekcjonizm i multizadaniowość da się poskromić,
- nigdy nie jest za późno, żeby rozpocząć nowy rozdział w życiu, nauczyć się nowej umiejętności, poznać nowych ludzi, dokonać zmiany,
- do zadań czy celów, na których bardzo nam zależy można dostosować całą resztę – wystarczy, że o nich opowiemy/uprzedzimy innych – rodzinę, pracodawcę, wspólników, współpracowników, znajomych, itd.,
- wsparcie przychodzi zawsze, kiedy wykazujemy konsekwencję w działaniu, czyli pokazujemy co jest dla nas naprawdę ważne,
- czasami marzenie staje się wyzwaniem, ale i tak warto je podjąć,
- jeśli nie zauważamy jakichś rzeczy, nie oznacza, że one nie istnieją,
- nie ma sensu denerwować się tym na co nie mamy wpływu i zawsze możemy się od tego odciąć – w każdej chwili możemy zrezygnować z tego co nam nie odpowiada i zająć się czymś innym,
- mamy pełne prawo do znużenia, zmęczenia, złości, smutku, radości, szczęścia, wszystkich odczuć, uczuć i emocji świata, a także do zmiany zdania i odpoczynku,
- nasz dobrostan jest najważniejszy, bo tylko będąc w dobrej kondycji fizycznej i psychicznej jesteśmy w stanie otwarcie kochać, efektywnie pracować, odpowiednio zarządzać stresem, przytomnie myśleć, podejmować racjonalne decyzje i mniej bać się własnych pomysłów,
- rzeczy, które nas wyróżniają są naszym atutem i powinny nas podnosić, a nie ograniczać,
- największą korzyść odnosimy wtedy, kiedy robimy rzeczy po swojemu, a nie kiedy naśladujemy innych i kiedy robimy to co czujemy, a nie to co wypada.
I teraz sukcesem nie jest to, że to wszystko wiemy, tylko czy potrafimy zastosować te rzeczy w codziennym życiu, szczególnie w chwilach zwątpienia, osłabienia czy trudności.
Jestem w drodze
Nie planowałam konkretnej daty powrotu. Scenariusz podsunęło życie, a ja lubię płynąć z jego nurtem.
Prace nad książką ukończyłam, ale do sieci wciąż nie wracałam, bo potrzebowałam odpocząć po pełnym wyzwań okresie i dlatego, że… się zmieniłam i potrzebowałam ułożyć sobie w głowie wiele nowych tematów. O tym jak powstaje książka napiszę pewnie niebawem oddzielny artykuł, bo to duży temat, a moje wyobrażenie o procesie twórczym w połączeniu z toczącą się codziennością, okazało się bardzo zaskakującym i pouczającym doświadczeniem.
Nie ukrywam, że długo też myślałam z czym wrócić i czy wprowadzać zmiany czy jeszcze z nimi zaczekać, a może w ogóle zachować je dla siebie i wąskiego grona? Kiedy patrzę w swoje notatki, plannery, kalendarz, dzienniczek obserwacji organizmu, widzę jak wiele się wydarzyło i jak szybko minęło te 5 miesięcy. Wiem, że dobrze wykorzystałam ten czas i mogę podzielić się pewnymi doświadczeniami. Z drugiej strony wiem, że jestem w drodze i nie jestem jeszcze pewna co jest na jej końcu. To jest proces, a ja nie zakładam jednego scenariusza i chyba potrzebuję jeszcze czasu, żeby dokończyć to co zaczęłam i dopiero wyjść z tym na zewnątrz. To moja baza startowa pod nowe rzeczy. Nie wiem co przyniesie życie i to jest w tym wszystkim najfajniejsze.
Na koniec, jak zawsze, zostawiam Wam kawałek z mojej playlisty Intimate na Spotify: Last Dance, Fairmont. Przyjemnego słuchania.
Fot. Pexels
Każdy potrzebuje chwili przerwy, złapania oddechu, aby wrócić z podwójną dawką energii i pomysłów. Gratulujemy spełnienia się w nowej książce.
Dokładnie tak, tym to właśnie skutkuje 🙂
Dziękuję.
W każdym roku staram się zrobić sobie miesięczną przerwę od social-mediów. Zazwyczaj to lato – wolę przebywać z bliskimi, zająć się hobby, postawić na siebie. Przede wszystkim odciąża to moją głowę od niepotrzebnych informacji i daje miejsce na te bardziej użyteczne. Polecam serdecznie każdemu kto ma takie możliwości.
Ja tak długą, w sensie 5-miesieczną, zrobiłam od 7 lat po raz pierwszy, ale tygodniowe czy kilkudniowe robię od dawna regularnie z wielu powodów, tych, o których piszesz również. Ciekawiło mnie natomiast, z punktu socjologicznego i psychologicznego, to co wydarzy się podczas tych kilku miesięcy, jak będę się z tym czuła, jak wykorzystam ten czas, czego się o sobie dowiem, na ile zgłębię obszary, które interesują mnie od dłuższego czasu. Potrzebowałam go na pisanie książki, a zyskałam też na wiele innych tematów w swoim osobistym i zawodowym rozwoju. Warto było. Chyba zawsze warto.