21 lut Kim byłam w poprzednim wcieleniu?
Publikując wczoraj na fanpage’u TO zdjęcie, zaprosiłam Was tutaj słowami: „Wpadnijcie jutro na nowy wpis poznać moje wcielenia z przeszłości”.
Jeśli pomyśleliście, że opowiem Wam o swoich grzeszkach, to znaczy, że sami macie swoje za uszami 😉
Nie piszę też o wierze, wędrówce świadomości czy reinkarnacji – podobno wierzy w nią ponad 30% Polaków.
Ten tekst jest o tym co szarpie mną od środka, czasem kusi i zamęcza, a czasem wywołuje wspomnienia i marzenia, powoduje niesamowite sny, pcha do przodu, każe zdobywać więcej i być sobą.
Zastanawiacie się czasami czy to co robicie w Waszym obecnym życiu może mieć jakikolwiek związek z przeszłością?
Mnie zastanawia to o tyle, że potrafię być skrajnie zorganizowana, poukładana i jednocześnie spontaniczna i szalona.
Jednego dnia jestem duszą towarzystwa, drugiego samotnikiem.
Bywam grzeczna i miła, ale jak ktoś mi nadepnie na odcisk lub dotknie rodziny, budzi się we mnie instynkt lwicy i rozszarpałabym jednostkę kłami.
Cenię dojrzałość, spokój i równowagę, po czym entuzjastycznie kieruję się powiedzeniem: „Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą”.
Oto moje prawdopodobne wcielenia z przeszłości, czyli kim byłam, kiedy mnie nie było:
Włoszka
Kiedyś wspomniałam na blogu, że kocham Włochy i odkąd przejechałam je wzdłuż i wszerz mam do nich wielką słabość. Jestem fanką stylu życia i modelu rodziny Włochów. Podoba mi się język, architektura, kultura, krajobrazy, moda, odpowiada klimat, temperament Włochów i włoska kuchnia. Mam też sentyment do starych włoskich przebojów, więc nie zdziwcie się, kiedy będziecie mieli okazję podróżować ze mną i usłyszycie „Sempre, sempre” albo „Ti amo”.
Nie dziwcie się też, że na kierunek swoich wakacji czy podróży nie obieram tego kraju, bo po prostu boję się, że zapomnę z niego wrócić. Powtórzę bowiem, że gdyby ktoś zaproponował mi przeprowadzkę z rodziną do Włoch, zgodziłabym się natychmiast.
Zanim jednak ktoś wysunie taką propozycję, moim wielkim marzeniem jest podróż kamperem po Włoszech, a celem jest jezioro Garda i Como. Właśnie zdradziłam Wam swój drugi cel podróżniczy tego roku. Chyba dojrzałam do tego, żeby jednak z tych miejsc wrócić do domu.
Podróżniczka
Moje koleżanki chciały być lekarkami, kosmetyczkami, aktorkami, piosenkarkami. Ja pytana kim chcę być w życiu, odpowiadałam, że chcę być tłumaczką najważniejszej osoby w kraju. Wyobrażałam sobie, że jeżdżę w delegacje z głową państwa obcując z wieloma ważnymi i wpływowymi ludźmi.
Kojarzycie taką osobę stojącą za plecami głowy państwa i szepczącą mu do ucha to czego on nie ogarnia w obcym języku? To właśnie ja, a stała za tym nie tylko moja fascynacja językami obcymi, ale przede wszystkim możliwość podróżowania po świecie. Jako kilkunastoletnie dziecko nie zdawałam sobie jednak sprawy z tego, że wszystko czego bym doświadczyła to prawdopodobnie trasa przejazdu między lotniskiem, a hotelem, a znane miejsca mogłabym zobaczyć co najwyżej przez przyciemniane szyby samochodu. Potem chciałam być stewardessą, ale przeszło mi, kiedy zrozumiałam, że latanie po świecie nie jest jednoznaczne z jego poznawaniem.
Jednak do dziś, pomimo, że moje wielkie pragnienia zweryfikowało życie, przeszywa mnie dreszcz emocji i wypełnia euforia, kiedy tylko pomyślę o podróżowaniu. Kocham lotniska, hotele (ale tylko służbowo), uwielbiam odkrywać nowe miejsca, fascynuje mnie różnorodność kulturowa i ciekawi świat. Na szczęście zanim urodziły się moje dzieci, udało mi się zwiedzić wiele krajów. Z tamtego okresu życia pozostały wspomnienia, które ożywają z każdym nawet niedalekim i krótkim wyjazdem. Często oglądam też programy podróżnicze (mam to po babci) i przeczuwam, że rychły wyjazd do Kambodży może trochę w moim życiu namieszać.
Matka tabunu dzieci albo jakaś superniania
Odkąd pamiętam kocham dzieciaki. Jako bardzo młoda dziewczyna, w wieku nastoletnim, uwielbiałam się nimi opiekować, a swoje instynkty zaspokajałam zaczepiając każde napotkane na ulicy dziecko, a potem pracując tuż po maturze na szkolnej świetlicy swojej byłej szkoły podstawowej. Do dzisiaj pamiętam dziewczynkę, której pomagałam odrabiać prace domowe i chłopca z kluczem na szyi, którego śledziłam jak idzie sam do domu i czy bezpiecznie do niego dociera, a także bliźniaki, które przybiegały pod mój blok. Nigdy nie wiedziałam jak do mnie trafiają (mieszkaliśmy na dużym, łódzkim osiedlu, gdzie bloki wyglądały podobnie), ale chciały mnie tylko zobaczyć, choć chwilę wcześniej bawiliśmy się na szkolnej świetlicy.
Jednocześnie uczyłam w tej samej szkole pierwsze klasy języka angielskiego.
Miałam też taki epizod, że fotografowałam dzieci, bo bardzo lubiłam ich plastyczne buzie.
Moja miłość do dzieci i zachwyt nimi, przybrały na sile, kiedy zabił zegar biologiczny. Im trudniej było, tym bardziej ich pragnęłam. Diagnoza lekarzy była niemożliwa do zaakceptowania, bo grzmiała, że mogę w ogóle nie mieć dzieci. Za każdym razem kiedy to słyszałam, powtarzałam sobie, że przecież jestem zwierzęciem stadnym, nie potrafię żyć sama, muszę się kimś opiekować i nie wyobrażam sobie siebie nie otoczonej dziećmi.
Dziś mam trójkę i nadal fascynuje mnie ich świat, choć tylko one wiedzą, jak wiele razy na próbę została wystawiona moja cierpliwość.
Wolontariuszka
Ten punkt jest kontynuacją poprzednich. Naoglądałam się programów Martyny Wojciechowskiej i Dominiki Kulczyk, wcześniej Elżbiety Dzikowskiej, Toniego Halika i Wojciecha Cejrowskiego marząc nie tylko o podróżowaniu i przeżywaniu przygód, ale też niesieniu pomocy potrzebującym.
Żałuję, że jako dwudziestoparoletniej dziewczynie zabrakło mi odwagi i determinacji, żeby wyjechać na jakąś misję, dlatego obiecałam sobie, że jeśli któreś z moich dzieci wybierze taką właśnie drogę, wesprę je i będę dumna, że otworzyły serca, a ich wrażliwość okazała się silniejsza niż strach.
Gdybyście byli zainteresowani, to na tej stronie jest mnóstwo dobra do podjęcia -> www.projects-abroad.pl. Wystarczy tylko wybrać miejsce na świecie, termin i cel wolontariatu czy stażu za granicą. Ja jeszcze tego rozdziału w życiu nie zamknęłam, więc kto wie?
Treserka, a raczej opiekunka delfinów
Byłam małą dziewczynką, kiedy wymyśliłam sobie pracę marzeń – opiekuna delfinów. Nigdy jednak na nią nie aplikowałam, bo najpierw uznałam, że urodziłam się w złym klimacie, a potem zrozumiałam, że to byłoby nieetyczne szkolić i tresować delfiny dla zaspokajania ludzkich potrzeb, tak jak to miało miejsce np. podczas wojny w Wietnamie, kiedy to delfiny zapewniały eskortę amerykańskim statkom.
Przerosła mnie też świadomość, że delfiny potrafią popełniać samobójstwo, a ja miałam przecież związać się z nimi całym swoim sercem.
Na szczęście dzisiaj zabronione jest pozbawianie delfinów wolności.
Czarownica
Pozwólcie, że ten punkt, zawężę do stwierdzenia, że o pewnych rzeczach nie mogę mówić głośno, szczególnie tych, których nie chcę, żeby miały miejsce. Moja Mama ma to samo i zapewne dlatego Tata żartobliwie nazywał ją czarownicą. Pewnie zdziwiłby się, gdyby usłyszał naszą rozmowę, podczas której komunikujemy się tylko nam znanym szyfrem bojąc się wypowiadać TE słowa.
Z mamą nie rozmawiamy o chorobach (nigdy nie zadajemy pytania: Jesteś zdrowa?), pogodzie, wakacjach, najbliższej przyszłości, ale to pewnie wiele z Was tak ma, że jednego dnia mówicie o czymś, a kolejnego odkrywacie, że właśnie się wydarzyło.
Diabeł wcielony
Nie postrzegam siebie ani nie usłyszałam nigdy, że jestem niegrzeczna, źle wychowana czy niekulturalna, ale tylko ja wiem (i trochę osób jeszcze) jak bardzo bywam uparta, zadziorna, zdeterminowana, wojownicza. Te cechy, wbrew pozorom są mi bardzo do życia potrzebne, bo zwykle wykorzystuję je do osiągania osobistych celów. Publicznie pazury pokazuję tylko wtedy, kiedy ktoś mnie do tego zmusi.
Skoro jesteśmy przy temacie. Rodzice ze mną jakoś wytrzymali, choć zdarza się, że Mama i dzisiaj załamuje ręce. Mąż natomiast chyba zwątpił w swój talent poskramiania żony i zrozumiał, że to syzyfowa praca. Ja go z tego toku myślenia nie wyprowadzam, więc żyjemy tak sobie milutko 20. rok po ślubie ścierając charaktery, ale też wciąż odkrywając siebie na nowo.
No to teraz jestem ciekawa kim Wy byliście w poprzednich wcieleniach i ile z tego zostało w Was dzisiaj.
Myślicie, że odrabiamy karmę w swoim obecnym życiu? 😉
* * *
Hej, jesteście ze mną na Facebooku i Instagramie? Chodźcie, tam jest fajnie
Olu, 20 lat po slubie – piekny wynik. Pamietam ze w dziecinstwie wiele z moich szkolnych kolezanek marzylo by byc stewardesami. Mnie nie bardzo ten zawod pociagal. Bo boje sie latania. Jednak chcialam odkrywac swiat, poznawac zycie i moze pewnego dnia pisac. No i mieszkam na emigracji i jestem blogerka. Wiec w pewnym sensie, uswiadomilas mi, ze spelnilam swoje dzieciece marzenia. Pozrawiam serdecznie Beata
Większość z nas spełnia swoje marzenia, tylko czasami ich nie nazywa po imieniu, przechodzi obok nich obojętnie kreaując w głowie kolejne. Fajnie jest dostrzec, że to co robimy teraz, kiedyś było naszym wielkim i zapewne nieosiągalnym wówczas marzeniem 😉
Cudowny wpis! Nigdy się nad tym nie zastanawiałam kim byłam w poprzednich wcieleniach. Jak tak pomyślę to byłam pewnie jakąś Świętą 🙂 Wiele mi z niej zostało i co najgorsze coraz wyraźniej to widzę 😉
Musisz mi kiedyś Kasia o tym opowiedzieć. Najlepiej przy winie 😀
Swietny pomysł na wpis! I nie jeśli chodzi o czarownicę i diabła wcielonego- jest nas dwie :D.
A opiekuna deflinów skradła moje serce <3.
Delfiny widziałam na żywo kilka razy w życiu, a ilekroć ukazały się moim oczom, zalewałam się łzami. Taka reakcja organizmu musi świadczyć o tym, że miałam kiedyś z nimi do czynienia 😉
Buziaki diabelnico 😀
No zdecydowanie jest to znak 😀 :*.
Bardzo ciekawy, niezwykle pomysłowy wpis. 🙂
Mam nadzieję, że nasze życie nie kończy się tutaj… wiele osób mi brakuje i myślę sobie, że dobrze by było jeszcze je spotkać
Ciekawe spostrzeżenie. Myślę, że coś nam w duszy gra i to nie Zawsze z tego świata. Jeszcze o tym pomyślę… 🙂 pozdro i do usłyszenia!
Ja często o tym myślę. Czytam dużo na temat „wędrówki dusz”. Myślę, że coś w tym jest, nie jestem wściekle przekonana o reinkarnacji, ale też nie odrzucam tej tezy. Zastanawiają mnie rzeczy, które widzę u siebie – boję się czegoś i zupełnie nie wiem dlaczego? Jest kilka takich rzeczy, które zastanawiają mnie od dziecka. Są miejsca, które powodują „motyle w brzuchu” i czuję, że kiedyś tak żyłam. Tak mam w skansenach, w których stoją stare chałupy – ja czuję, że tak kiedyś żyłam, bo uczucie, które temu towarzyszy jest silne. Kocham wieś od dziecka, pomimo, że większość życia spędziłam w… Czytaj więcej »
To o czym piszesz od razu skojarzyłam z tym co ostatnio przeczytałam, a mianowicie, że o ludziach, którzy mają takie obawy lub przeczucia jak Ty, mówi się, że mają stare dusze.
Czasami tak właśnie się czuję, jakbym miała starą duszę i bardzo mi się to podoba, bo oznacza to ciekawe przeżycia, bogate doświadczenia i ciekawość świata. Mam wrażenie, że moja ciekawość świata i zachwyt życiem nie miną nigdy 🙂
A co do szkolnego systemu, w pełni się z Tobą zgadzam.
Tak, stara dusza. Słyszałam o tym ?
To jeden z bardziej oryginalnych tekstów, jakie w ogóle czytałam! 🙂 Kiedy byłam nastolatką, bardzo intrygowało mnie, kim mogłam być w poprzednim wcieleniu. Myślę, że szukałam nie tyle wiedzy, co ucieczki przed teraźniejszością, w której nie umiałam się wówczas odnaleźć. W jakimś teście wyszło mi, że byłam czarodziejką. Zakładałam też, że moje poprzednie wcielenie zakończyło się samobójstwem, ale wolę nie rozwijać tego tematu. Zapewne nie ma w tym za grosz prawdy, ale pofantazjować można, zwłaszcza gdy ma się bujną wyobraźnię. Są ludzie, którzy wierzą, że każde wcielenie jest lekcją, którą nasza dusza musi odrobić. Nie wiem, czy tak jest, ale… Czytaj więcej »
Bardzo dziękuję Ci za komentarz. Poruszyłam ten temat nie ze względu na wiarę w cokolwiek tylko po prostu zastanawiają mnie te kwestie, o których i Ty wspominasz. Myślę o nich coraz częściej, bo z perspektywy osoby doświadczonej życiem, na wiele rzeczy patrzę inaczej niż kiedyś. Obawiam się jednak, że na większość pytań nie dostanę odpowiedzi, ale zawsze mogę sobie sama je dopowiedzieć 😉