24 cze Biegłam dla dzieci. 24-godzinny charytatywny bieg na 250 km – PwC Challenge 250.
Właściwie to nie wiem od czego zacząć. Jest we mnie jeszcze tyle przeżyć i emocji, których musiałam nieco „upuścić” przed napisaniem tego tekstu. Zmęczenie minęło, regeneracja się dokonała, ale ślad tego co się wydarzyło pozostanie na zawsze w mojej głowie i sercu.
PwC Challenge 250
Zaproszenie do projektu PwC Challenge 250 otrzymałam od jego pomysłodawcy Radka Maślaka z firmy PwC Polska pod koniec kwietnia (jak się później okazało kapitana mojej drużyny), a więc dwa miesiące przed wydarzeniem. Jego idea polegała na przebiegnięciu 250 km w ciągu 24 godzin w sztafecie składającej się z pięciu 5-osobowych drużyn, a celem była zbiórka pieniędzy dla dwójki dzieci dotkniętych ciężką chorobą – Weroniki i Maćka. Każda z drużyn miała za zadanie pokonać jak największą ilość kilometrów w ciągu 24 godzin, przy czym osiągnięcie w tym czasie 250 km było specjalnie premiowane. Okazją do zorganizowania biegu było 25-lecie firmy w Polsce, dlatego do projektu zostali zaproszeni pracownicy firmy, członkowie ich rodzin, a także byli pracownicy.
Nie byłam gotowa do tego biegu
Tak mi się wydawało. Niektórzy po cichu się ze mną zgadzali, inni mocno motywowali i twierdzili, że dam radę, ale wątpliwości miałam naprawdę wiele niemalże do samego końca. Powodem nie był strach przed tak wielkim wyzwaniem jakim jest bieg w formule non-stop i to przez 24 godziny. Nie była nim też obawa, że po raz kolejny wyjdę ze strefy swojego komfortu, wiele razy już tak się stało. Nieco obawiałam się o swoje zdrowie i czy wręcz wrócę cała i zdrowa do swojej rodziny, pomimo doskonałych wyników badań zorganizowanych przez firmę, które przeprowadził lekarz sportowy i które kwalifikowały mnie do biegu (m.in. badania krwi, ekg, próba wysiłkowa). Moją największą troską było to, czy nie nawalę, czy nie zawiodę swojej drużyny, czy to czego jestem w stanie dokonać, będzie wystarczające. Znając siebie wiedziałam, że dam z siebie wszystko, ale chociaż na co dzień jestem aktywną sportowo osobą, miałam świadomość, że bieganie jest tylko jedną i to nie główną z moich aktywności. Jego początki sięgają zeszłych wakacji o czym wspominałam w artykule „Po co właściwie biegać? Zdrowe to w ogóle?”, a nawiązuję do tego, żeby przybliżyć odczucia i doświadczenie jakie właśnie nabyłam.
Jestem biegaczem amatorem. Nigdy wcześniej nie przebiegłam żadnego maratonu, ani nawet półmaratonu. Obecnie biegam w miarę regularnie, choć niezbyt intensywnie, z przerwami i tak właśnie było przed PwC Challenge 250. Byłam świeżo po fitness campach i innych treningach, ale w bieganiu miałam miesięczną przerwę. Praktycznie przygotowania do tego biegu rozpoczęłam na kilkanaście dni przed, układając grafik biegów, stosując odpowiednią dietę, szukając wielu wskazówek u znajomych biegaczy. Na Facebooku została utworzona specjalna grupa dla uczestników biegu, na której mogliśmy wymieniać się cennymi informacjami, dzielić doświadczeniem, zdradzić jak się przygotowujemy do biegu czy jaką strategię przyjęły poszczególne drużyny, żeby osiągnąć cel. Jednak chyba największą wartość miały motywujące słowa i te od uczestników biegu i te, które otrzymałam od bliskich i znajomych. Ogrom wiary, nadziei, wyczekiwania, ciekawości, niepokoju, czasem niedowierzania, aż po zasiewanie ziarnka niepewności, mieszanka emocji i myśli – wszystko to dawało mi dodatkową motywację, ale i coraz większą chęć i gotowość do stawienia czoła wyzwaniu.
Piątek, 19 czerwca 2015
Dni mijały bardzo szybko, w końcu nadszedł TEN dzień. W miarę zorganizowana, z wieloma scenariuszami w głowie, zaczęłam się pakować, wrzucając ostatni artykuł na bloga i organizując życie domowe na czas mojej nieobecności, ruszyłam. Na miejscu (Ranczo pod Bocianem w miejscowości Przypki koło Tarczyna) zastałam rozwijające się miasteczko biegowe – miejsce startu i mety, ekipę medyczną Lux Medu, specjalnie wydzielone miejsce pod zadaszeniem z całym ekwipunkiem (m.in. zaopatrzenie, lampy grzewcze na noc, sprzęt niezbędny do przeżycia najbliższych 24 godzin), fotografów, ekipę nagrywającą film, firmę ProTimer, która na bieżąco monitorowała nasze postępy, mnóstwo uśmiechniętych osób i fantastyczną pogodę. Po krótkim przeorganizowaniu się i ostatnich zmianach w składach zespołów (w ostatniej chwili niestety musiało zrezygnować z biegu z powodów zawodowych kilka osób), ruszyliśmy na honorową 3-kilometrową rundkę z udziałem Roberta Korzeniowskiego. Chwilę potem przedstawiciele poszczególnych drużyn rozpoczęły bieg specjalnie wyznaczoną trasą, wzdłuż dróg lokalnych, lasów i łąk. Sztafeta ruszyła.
Pierwsze kilometry
Pierwsze kilometry mijały wolno, choć tempo biegu było niesamowite. Niektórzy naprawdę dawali czadu. Atmosfera była wspaniała, wszyscy nawzajem się dopingowaliśmy, kontuzje nas omijały, pogoda sprzyjała, a to niezmiernie ważne, bo ta sztafeta nie udałaby się tak dobrze, gdyby panował upał lub lał deszcz. Warunki mieliśmy optymalne z wyjątkiem nocy. Właśnie, nastała noc. I tu zaczęły się schody. Pierwsze dziesiątki kilometrów za nami, mięśnie dają się już pomału we znaki, niektórzy korzystają z masaży i innych sztuczek stosowanych przez panie i panów fizjoterapeutów, ale chłód nocy zaczyna nas dopadać w sposób dotkliwy. Nieco pomagają ciepłe posiłki i napoje (dieta dla każdego z nas przygotowana była przez dietetyczkę sportową), lampy grzewcze, folie zapobiegające wychłodzeniu, koce termiczne, ale zmęczenie i rozgrzane mięśnie, które w przerwach między biegami po prostu wystygały, brały górę. Około północy w naszym miasteczku zrobiło się ciszej i spokojniej. Wyposażeni w kamizelki odblaskowe, lampki czołowe, zwiększyliśmy dystanse, żeby inni mogli się nieco dłużej zregenerować. Udało mi się nawet nieco zdrzemnąć w namiocie, choć słyszałam w tle głosy i pomimo opatulenia we wszystkie możliwe warstwy wciąż czułam przenikliwe zimno. Skuliłam się i wtedy usłyszałam głosy nawołujące mnie do mojej zmiany. 3:00 nad ranem była jak dzień, bieg trwał, na trasie nadal byli członkowie poszczególnych drużyn, nadal uśmiechnięci, zaczynało świtać i wkrótce moim oczom ukazał się wschód słońca. Magiczny. Ożywienie i integracja w miasteczku ruszyły na nowo. Nastał nowy, ciepły dzień.
Sobota, 20 czerwca 2015
Do zakończenia biegu mieliśmy wciąż kilka godzin, ambicje pokonania przez poszczególne drużyny 250 km nadal aktualne, my zmęczeni, ale wciąż zmotywowani, bo cel jest szczytny – pomoc potrzebującym dzieciom. I tu mogę zdradzić, że to był jeden z głównych motywujących mnie i trzymających w pionie powodów, dla którego nie tylko zdecydowałam się na udział w tym przedsięwzięciu, ale i dzięki któremu biegłam dalej ilekroć czułam, że tracę siły, potykam się o konary drzew, ślizgam po kamieniach czy pokonuję ból tworzących się ran na stopach.
Na 2 godziny przed zakończeniem biegu naszej drużynie „Bezsenność w biegu” udało się pokonać 250 km jako pierwszej, ale zgodnie z regułami wyzwania musieliśmy kontynuować bieg do momentu, kiedy miną 24 godziny.
Warto podjąć wyzwanie
Mogłabym pisać i pisać, ale to co chcę przekazać, to poza oczywistym przesłaniem pomagania innym, dostrzegania ich zmagań z życiem, jest to, że warto podejmować wyzwania nawet jeśli nam się wydaje, że są zbyt nierealne do osiągnięcia i przerastają nasze możliwości.
Ostatecznie nasza drużyna zajęła 1 miejsce pokonując w ciągu 24 godzin 277 km, a ja ze swoim dotychczasowym rekordem 15 km, wycisnęłam ponad 42 km. Pełne zaskoczenie, bo sama nie wiem kiedy te kilometry minęły. Ale to za sprawą przychodzących przez całą noc smsów od znajomych, śledzących nasze zmagania na żywo w internecie i na bieżąco na stronie Mały Maciek i Wielcy Czarodzieje dzięki monitorującej nas firmie, adrenalinie i cały czas dopingującym pozostałym członkom drużyn – czułam, że są ze mną i mnie wspierają, bo wiedzieli, że mi również zależy na tym, żeby pomóc innym.
Łącznie 5 drużyn przebyło 1321,2 km i wszystkie przekroczyły 250 km! W dwóch zdarzyły się kontuzje uniemożliwiające dalszy bieg, tym bardziej zasługują na uznanie, ze względu na okrojony skład zespołów. Pomiary czasu i liczby pokonanych okrążeń na pętli odbywały się za pomocą profesjonalnego sprzętu. Każdy z nas był odpowiednio wyposażony i przygotowany do nocnego biegu. Firma PwC Polska zadbała o posiłki regeneracyjne, nasze bezpieczeństwo i dobre samopoczucie. Bieg zakończył się wielkim rodzinnym piknikiem, podczas którego odbyło się oficjalne zakończenie biegu i wręczenie nagród i podczas którego cały czas zbierano dodatkowe fundusze na wsparcie Weroniki i Maćka.
Życie po
Wiara i nadzieja, że się uda, pozytywne myśli, ale też ciekawość, chęć sprawdzenia się, przeżycia czegoś nowego, podjęcia nieznanego dotąd wyzwania (zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać po sobie, jak zareaguje mój organizm na tak ekstremalny wysiłek) dodają skrzydeł, niezależnie od tego czy jesteś amatorem czy zawodowcem, zaczynającym swoją przygodę z bieganiem czy pokonującym kolejne etapy swojej sportowej ścieżki. To może przecież dotyczyć również innych dyscyplin sportowych i innych sfer życia. Wyzwaniom stawiamy czoła każdego dnia, a nasze charaktery kształtują się poprzez doświadczenia, które nabywamy podejmując te wyzwania.
Udział w PwC Challenge był też doskonałą okazją do nawiązania nowych kontaktów i odświeżenia starych, a wspólny wysiłek i szczytny cel zbliża ludzi i daje dodatkową frajdę. Ponadto po raz kolejny mogłam przekonać się jak bardzo mogę liczyć na wiele osób ze swojego otoczenia mając ich wsparcie, czując ich emocje i chęć niesienia pomocy.
Pobiegłam dla potrzebujących dzieci, pobiegłam też dla siebie, zmierzyć się z własnymi słabościami wykorzystując nie tylko własne ciało, ale i to co dzieje się w głowie. Teraz wiem, że żadne wyzwanie mnie nie złamie, bo osiągnęłam to co wydawało mi się fizycznie, a chwilami i mentalnie niemożliwe.
Zapamiętam sobie tę lekcję do końca życia i dziękuję za nią wszystkim, którzy umożliwili mi udział w tak szlachetnej inicjatywie, zaufali i uwierzyli, że dam radę. Dałam 🙂
Zresztą sami zobaczcie zdjęcia.
Fot. Tomasz Boniecki i archiwum prywatne.
A tutaj znajdziecie krótki filmik podsumowujący to fantastyczne wydarzenie – KLIK
WOW! Świetna inicjatywa. Jestem pod ogromnym wrażaniem!
Ogromny szacun, graki, kobieto 🙂
Dałaś czadu. Kochana szacun, tyle co mogę powiedzieć. Czytałam z otwartymi ustami, co chwile kiwając głową. Brawo- to za mało. Jesteś WIELKA.
Jeszcze raz wielkie WOW. To było niesamowite. Świetna relacja!
Ola, jeszcze raz gratuluję i dziękuję. 🙂 Nie tylko pomogłaś potrzebującym dzieciom, ale też inspirujesz i dajesz motywację innym. Fantastyczna sprawa! Tylu jest ludzi, którzy tylko myślą o wsparciu jakiejś idei czy kogoś potrzebującego, a przecież nie „chciejstwo” coś zmienia, tylko konkretne działania. Masz absolutną rację pisząc, że nasze charaktery kształtują doświadczenia. Czasami jest to przekroczenie własnych granic, wzbicie się ponad swoje słabości, a czasami obcowanie z kimś, kto to robi i otwarcie mówi o swoich wątpliwościach, które mimo wszystko udało mu się okiełznać, pohamować i zrobić coś… a raczej COŚ – coś fantastycznego. 🙂 Działaj dalej, Aleksandro Niezłomna. 🙂
Olu serdecznie Ci gratuluję 🙂 Wam wszystkim Gratuluje 🙂
jesteście MEGA !!!!!!!!
trzymałam kciuki :*