
15 cze Jak zamienić „fast” na „slow”?
Narzekasz, że nie masz na nic czasu? Czujesz, że czasem tracisz kontrolę nad swoim życiem? Marzysz o tym, żeby doba była z gumy? Ja również, dlatego chętnie podzielę się z Tobą swoimi sposobami na wylogowanie się do życia i cieszenie się nim na tyle, żebym mogła z przekonaniem powiedzieć, że bardzo je lubię.
Ten wpis dedykuję wszystkim, którzy nie ogarniają życia. Piszę go również dla siebie, ponieważ czerwiec daje mi trochę w kość, a ja muszę podołać mu organizacyjnie, fizycznie i psychicznie. To jeden z fajniejszych miesięcy w roku obfitujący w wiele ciekawych wydarzeń, ale chcąc być aktywną i zaangażowaną w to co robię, muszę, a właściwie chcę poświęcić temu więcej niż zwykle czasu. To oznacza, że moi najbliżsi odczuwają moją nieobecność, zarówno tę fizyczną, jak i duchową nieco mocniej.
Będąc mamą trójki dzieci, angażując się w projekty związane z aktywnym prowadzeniem bloga trudno jest mi czasem realizować założenia koncepcji slow life, które są mi tak bliskie. Wiedząc o tym zadajecie mi pytania: Jak ja to robię? Jak godzę ze sobą różne obowiązki? Jak mogę być fizycznie w tylu miejscach w krótkim czasie? Jak ogarniam życie? Szczerze? Czasem nie ogarniam. I nie wstydzę się tego, bo mam świadomość tego ile robię (dużo), a i ile leżę do góry brzuchem (nigdy).
Czasami w dniach takich jak ostatnie, dopadają mnie jednak myśli, że może coś robię źle, za dużo sobie narzucam, może powinnam z czegoś zrezygnować i wtedy zamiast popadać we frustrację związaną z nagromadzaniem się zaległości, których nie znoszę, świadomie zwalniam tempo. Robię to po to, żeby chociaż przez chwilę nigdzie się nie śpieszyć, móc spędzić czas z bliskimi, mieć możliwość przemyślenia sobie wielu spraw i spojrzenia na nie z innej perspektywy. To nie jest łatwa sztuka, ale po wielokrotnym przećwiczeniu wiem już, że czasem wystarczy dzień, dwa, a nawet kilka godzin, żeby nabrać trochę dystansu do codziennej bieganiny i zrozumieć, że nie wszystko musi być zrobione perfekcyjnie i na czas, a mój plan może lub nawet powinien być elastyczny i dostosowany do okoliczności.
Jak radzę sobie z szybkim tempem życia i jego poszczególnymi elementami, które są częścią dużej układanki? Staram się zmienić je z wersji „fast” na „slow” – choć wymaga to czasu i nie jest łatwe, nie jest też niemożliwe. Wystarczy, że weźmiesz kilka sfer życia pod lupę, przyjrzysz się im uważniej, a wypełniająca cały dzień praca będzie jedynie dodatkiem do Twojego życia, jakże ważnym, ale nie przysłaniającym tego prawdziwego, które toczy się gdzieś obok Ciebie.
Oto kilka obszarów, które zamieniam z „fast” na „slow” dzięki czemu cieszę się życiem, uśmiecham się do niego, celebruję codzienność, żyję w zgodzie ze sobą i według własnych zasad nie oglądając się na innych:
Slow food
Z tym miałam najmniejszy problem. Zamiana sklepowych sałatek czy hamburgerów smażonych w głębokim i wielokrotnie używanym tłuszczu na kolorowy talerz pełen świeżych, chrupiących, soczystych owoców i warzyw czy upieczone we własnym piekarniku świeże mięso z ulubionymi przyprawami jest najprostszą na świecie rzeczą i wcale nie czasochłonną. To raczej kwestia przestawienia się i lepszej organizacji (listy zakupów, rozsądne zakupy, planowanie posiłków), a także postanowienia, że kończysz z fast food’ową i przetworzoną żywnością na rzecz smacznego, świeżego i zdrowego jedzenia. Zyskujesz czyste sumienie i niezaśmiecony organizm.
Dodatkowo przywiązuję uwagę do tego, żeby posiłki były estetycznie przygotowane i spożywane w spokoju, bez pośpiechu, często na świeżym powietrzu, w dobrym nastroju i towarzystwie, z którym przy okazji mogę porozmawiać na wiele wspólnych tematów.
Slow parenting
Na ten temat wysmarowałam niedawno artykuł dla portalu TaTenTo (możecie przeczytać go tu). Dla mnie jako matki nie ma nic ważniejszego niż to, żeby moje dzieci czuły się szczęśliwe, kochane, potrzebne, bezpieczne. Chciałabym też, żeby miały przekonanie, że poświęcam im tyle czasu ile potrzebują ode mnie uwzględniwszy moją pracę, zainteresowania i to, że czasem potrzebuję chwil tylko i wyłącznie dla siebie. Dlatego tak organizuję swoje zajęcia (czasem świadomie z czegoś rezygnując), żeby mieć możliwość pogrania z nimi w planszówki, wyjścia na plac zabaw, pojechania do szkoły i przedszkola na hulajnodze czy rowerze wydłużając tym samym nasze wspólne chwile. Bardzo dużo też rozmawiamy, sporo czasu spędzamy razem w kuchni eksperymentując z nowymi daniami, kiedy tylko mogę zabieram je w miejsca, które pozwalają im poczuć się częścią moich zajęć zarówno tych zawodowych, jak i związanych z moimi zainteresowaniami. Chcę z nimi nie tylko spędzać czas, ale dać im wsparcie, zrozumienie, uwagę i bliskość, które budują nasze relacje. Chcę też obserwować ich świat z bliska, nie żałować, że tak szybko wyrosły, a mnie coś ważnego ominęło, ważne są dla mnie ich emocje, potrzeby i troski. Chcę je inspirować, motywować, edukować i wychowywać. Nie chcę, żeby robił to za mnie ktoś inny.
„Slow parenting nie musi wykluczać nas z życia zawodowego, ale może motywować
do bycia jeszcze lepszymi rodzicami, dostrzegającymi indywidualny rozwój dziecka,
odczytującymi jego potrzeby, potrafiącymi na nie reagować w sposób adekwatny do sytuacji,
w końcu cieniącymi i szanującymi czas.
Poświęcenie dziecku swojej uwagi nie jest wyrzeczeniem,
ale darem, nauką i doświadczeniem, z którego korzystamy przez dalszą część życia.
W ten sposób dajemy też przykład swoim dzieciom, że w życiu nie jest najważniejsza
jedynie wysoka pozycja zawodowa i niezależność finansowa,
ale czas, uwaga, troska i uczucia okazywane bliskim.”
Esencja dla TaTenTo
Slow blogging
Dla mnie to nowy termin i szczerze powiedziawszy bardzo mnie cieszy jego pojawienie się, ponieważ obserwując wiele osób tworzących swoje miejsce w sieci, dostrzegam skrajnie różne podejście i koncepcje blogowania.
Prowadzenie bloga to pełnoetatowa praca, szczególnie wtedy, kiedy staje się głównym lub jedynym źródłem utrzymania. Nie jestem jeszcze na takim etapie i dlatego mogę wciąż pozwolić sobie na eksperymentowanie w tej kwestii dobierając tematykę artykułów, które mnie interesują i nie siląc się na ich publikowanie z częstotliwością przypominającą wyrzutnię rakiet. Znacznie większą radość z blogowania daje mi tworzenie treści we własnym tempie i według własnych przekonań, nawet jeśli nie do końca jest to zgodne ze sztuką i panującymi trendami. To również pozwala mi oszczędzić czas i przeznaczyć go na inne działania.
Jeśli nie ukazuje się nowy artykuł to nie oznacza to, że tylko odpoczywam od bloga, w tym czasie robię po prostu inne rzeczy.
Slow jogging
Zanim dowiedziałam się, że taki termin w ogóle istnieje, doszłam do wniosku, że długodystansowe bieganie nie jest dla mnie. Poza tym, że nie jest zdrowe, dla mnie nie jest też takie przyjemne jak swobodny bieg w tempie konwersacyjnym. Jedyne czego mi brakuje, to tej adrenaliny, którą dostajesz wraz z udziałem w publicznym biegu, czego miałam okazję spróbować kilka razy, ale będę musiała się bez tego obejść albo jedynie od czasu do czasu dla odmiany doświadczyć.
Aktywność sportową podejmuję nie tylko ze względu na to, żeby utrzymać właściwą wagę, ale przede wszystkim dla zdrowia, dobrej formy i endorfin, które dostaję przy okazji w gratisie. Lubię sport i wyzwania sportowe, ale wybieram takie formy ruchu, które sprawiają mi przyjemność, dodają energii, poprawiają kondycję i są na miarę moich możliwości.
Slow reading
W tej kwestii stawiam na jakość. Omijam kradnące bezlitośnie czas słabe, powierzchowne teksty, czasopisma i książki. Wolę czytać mniej, ale czerpać z tej czynności radość i korzyści dla siebie. Nie chcę przelatywać jak wiatr przez kartki papieru skanując wzrokiem stronę maszynopisu, ale chłonąć, dać się wciągnąć w opowieść lub nauczyć się czegoś nowego (kolekcjonuję książki branżowe). Owszem mam spore zaległości w tej materii, koło łóżka stos książek i czasopism przybiera postać chwiejącej się wieży, ale kiedy już ją ruszam chcę mieć poczucie, że wybrałam dobrze, a lekturze lubię oddać należytą uwagę. Zauważyłam, że kiedy przeczytam książkę zbyt szybko, czuję niedosyt, nie wszystko zapamiętuję i mam wrażenie, że zmarnowałam jedynie szansę na wyciszenie się dając się ponieść ulubionej lekturze.
Slow fashion
Ta kwestia jest zdecydowanie dla mnie nowością. Pomimo, że regularnie robię porządki w swojej garderobie, oddaję mało używane ubrania, a zakupy robię świadomie i naprawdę rzadko zdarza mi się nietrafiony zakup, z ciekawością przyglądam się zjawisku dążenia do minimalizmu we własnej szafie. Tu również stawiam na jakość, chętnie kupuję lokalne marki, uwielbiam wydarzenia typu Slow Weekend, Slow Fashion, Slow Festival, podczas których mogę zakupić doskonałej jakości rzeczy i które przyczyniają się do rezygnacji w przyszłości zakupu rzeczy, które mogą okazać się mało praktyczne czy potrzebne.
Slow gardening
Do korzystania z własnego ogrodu, jego uroku i możliwości jakie stwarza do wypoczynku nie potrzebuję wiele. Wystarczy mi kilka doniczek, świeże kwiaty, krzewy czy zioła, żeby oderwać się od tego co mnie stresuje i zbyt mocno pochłania. Kiedy czuję się zmęczona lub wypalona celowo odrywam się od obowiązków przeznaczając swój czas na prace ogrodowe. Praca fizyczna nie tylko „wietrzy” głowę z natłoku myśli i emocji, ale też dystansuje do problemów dnia codziennego. To jeden z moich ulubionych sposobów na oczyszczenie atmosfery i napięcia, które towarzyszy mi w chwili stresu.
Po co to wszystko? Czy to moda, zawracanie głowy, a może naiwne tłumaczenie tego, że nie potrafimy się dobrze zorganizować? Nie, to świadomy wybór życia we własnym tempie, według własnych zasad, odnalezienia i nadania mu właściwego rytmu dostosowanego do stylu życia, czerpanie z niego tego co najlepsze dla siebie bez uszczerbku na zdrowiu fizycznym i psychicznym.
A jak to jest u Ciebie? Masz jakieś swoje sposoby na walkę z galopującym czasem? Czy uważasz, że równowaga w życiu jest możliwa?
♥ ♥ ♥
Spodobał Ci się ten artykuł? Uważasz, że warto posłać go w świat? Śmiało, udostępnij gdzie chcesz, nie obrażę się. Ba, nawet się ucieszę, a wiesz dlaczego? Bo w prowadzenie tego bloga wkładam sporo czasu i energii, ale robię to co lubię i robić chcę – uczyć się, rozwijać, udoskonalać, a Ty mi możesz w tym pomóc zostawiając swój komentarz i/lub udostępniając mój artykuł.
Poza tym, jeśli chcesz być na bieżąco z moimi nowymi wpisami i tym co udostępniam na kanałach społecznościowych (a udostępniam bardzo miłe rzeczy), polub fanpage Esencji na Facebooku, zajrzyj na Instagram, odwiedź Twittera.
Fajnie, że jesteś 🙂
[…] „Jak zamienić „fast” na „slow”? (KLIK) […]
Bardzo się staram zwalniać, wiadomo że nie zawsze jest to możliwe, ale kiedy tylko mogę i widzę taką możliwość to się resetuję 😀 Bez tego wydaje mi się, że można zwariować, nie potrafiłabym żyć w ciągłym biegu bez chwili wytchnienia.
Ten artykuł jest na dziś dla mnie:) zwłaszcza ten cytat dla tentato, doskonale oddaje moje przekonania w tej dziedzinie:) pozdrawia slowblogerka ?
Slow reading – brzmi ciekawie. Sama czytam dość szybko (nigdy nie byłam na kursie szybkiego czytania), ale biorąc pod uwagę niewielką ilość czasu na czytanie, chyba wyznaję slow reading:-) Nie czytam żadnych kolorowych gazet, plotkarskich portali itp – to strata czasu, wiem, bo kiedyś czytałam. Książki dobieram intuicyjnie, ale też sugeruję się na opiniach osób, z którymi się liczę.
Ja podobnie jak Ty z natury jestem osobą, która nie potrafi się nudzić. Biorę sobie na głowę wiele rzeczy i chciałabym je zrobić najlepiej wszystkie naraz. Niestety tak się nie da i już kilkakrotnie się o tym przekonałam. Życie non stop na wysokich obrotach i walka z czasem odbija się na zdrowiu, zarówno fizycznym, jak i psychicznym. Dlatego ja od pewnego czasu też uczę się wprowadzać do swojego życia rytm slow. Uczę się odpuszczać i reorganizować swoje cele. Uczę się odpoczywać i nie poganiać samej siebie. Uczę się też tego, że nie wszystko musi być zrobione perfekcyjnie. Dobrze w zupełności… Czytaj więcej »
Zwalniam ile mogę, ale przy tym slow parentingu, slow readingu, slow blogingu przydałby mi się slow thinking. Kiedy głowa buzuje od pomysłów, a ręce są zajęte tym co ważne tu i teraz, przydałby się jakiś zwalniacz pędzących myśli. I jeszcze slow sleeping by się przydał. Taki, kiedy kładziesz się o 22 i wstajesz o 8. Tylko niestety o 22 kończy się slow parenting 🙁
Ja myślę, że żyłam i żuję slow i nawet teraz kiedy pracuję na pełny etat, po prostu rezygnuję z pewnych rzeczy. Jestem na takim etapie, że wiem że nic nie przeskoczę i wielu rzeczy nie zmienię, do czego mam się spieszyć, skoro życie toczy się tu i teraz? To teraz jest najlepiej, najładniej i najciekawiej. Staram się chłonąć każdą chwilę i wyciskać z życia ile mogę, ale bez parcia, bez poczucia, że coś „muszę”, bo jeśli tego nie zrobię, to coś stracę. Nie prawda, nie stracę, a być może nawet zyskam coś innego. Najbardziej staram się pworwadzać w życie slow… Czytaj więcej »
o slowbloggingu jeszcze nie słyszałam 😉
Uczę się tego cały czas…jest to jednak szalenie trudne, zgadzam się, że wiele zależy od nastawienia. Paradoksalnie zwalniając, wszystko lepiej się układa, można ze wszystkim zdążyć
A mi się zdarza leżeć do góry brzuchem i bardzo to lubię 🙂 Swoją drogą zauważyłam, że nie nazywam też wielu swoich czynności pracą, które inni namiętnie tak przedstawiają. Ja np leżę i piszę, a koleżanka tak pracuje itd.
Bardzo przyjemnie czytało mi się ten tekst! Wyciszyłam się! Poważnie! Szacunek dla ciebie-mamy trójki dzieci! Ja mam jedno małe i uczę się dopiero wszystkiego! Podziwiam!
Pamiętam czas, kiedy miałam jedno małe dziecko i był to jeden z najcudowniejszych okresów w moim życiu. Cieszyłam się każdą chwilą. Dzisiaj jest podobnie tylko jest ich trochę więcej i toczą się szybciej 😉
Fajny tekst. Jednak zamiana fast na slow, jest dość trudna. Żeby to zrobić trzeba przenieść niektóre obowiązki na inny dość zapchany dzień. Nie wiem czy całkiem udałoby mi się takie życie wieść, musiałabym zrezygnować z wielu rzeczy. Czasem jednak warto zrobić sobie dzień „slow”, ale nie codziennie.
http://www.aleksandramakota.pl/
Bardzo podoba mi się to pokazanie, że najważniejsze jest, aby wziąć pod lupę niektóre sfery swojego życia i je „spowalniać”, bo w dzisiejszym świecie trudno byłoby spowolnić wszystko… Ja też część tych sfer przeżywam na tyle „wolno” na ile to możliwe.
Jezuuu, jak to bardzo dla mnie tekst – dziękuję 🙂
Ja też czuję że nie mam na nic czasu. Co prawda z jedzeniem już dałem radę, układam sobie plan tygodnia z wyszczególnieniem czasu wolnego. Ale ciągle mam wrażenie że doba ma za mało godzin. Gdzieś kilka godzin znika i się łapię na tym, że jest środek nocy a ja czytam książkę, albo przeglądam internet. I potem się wszystko zapętla i nie ma siły na życie. Ale trzeba to zmieniać. Ja zmieniam to powoli.
Mam chyba dużo szczęścia, bo od 3 lat jestem bardzie slow niż fast 🙂 Choć pewno to się zmieni niedługo 🙂
Mój prywatny brat nazywa mój styl życia „rozmemłaniem” i „nieogarem”, a ja po prostu nie dopuszczam do siebie trendu „fast”. Nie radzę sobie ze stresem wynikającym z goniących terminów, czy obowiązków, więc funkcjonuję w trybie slow – bez deadline’ów (jeśli to możliwe), bez pospieszania samej siebie i z chwilami zatrzymania, by poobserwować, co tam u moich roślinek na balkonie, jakie ładne warzywa są na bazarku itd. Czuję się przez to zdrowsza, choć nie pasuję to schematu przeciętnej młodej-dorosłej osoby. A co mi tam 😛
Znamy się hmm już jakiś czas, więc wiesz jak to u mnie jest 😉 Niestety, z całą tego świadomością, jestem w trybie „fast”. I to, co boli mnie najbardziej to fast parenting 🙁 Czasami czuję niemal fizyczny ból, że moje dzieci mają mnie tak mało. Ale takie teksty jak Twój dają do myślenia, pomagają uświadomić sobie, że „nie będę takim złym człowiekiem jeśli coś robię na pół gwizdka”. Tak więc wczoraj wróciłam po pracy, po zakupach, po kolejce na poczcie, rzuciłam zakupy w kuchni, bez rozpakowywania i poszłam rysować z chłopakami. Narysowaliśmy deszcz i chmury z których on spadł i… Czytaj więcej »
Ja teraz wszystko robię slow, bo życie mnie zmusiło i włożyło w gips od pasa w górę, włącznie z prawą ręką… a ile doceniam teraz! :)))
Bardzo mi odpowiada slow blogging. Mam wrażenie, że zbyt dużo w blogosferze jest tekstów wrzucanych do sieci, ponieważ trzeba się wyrobić z częstym pisaniem. Trochę to przypomina, te kolorowe pisemka o niczym, które zalegają półki kiosków. Wolę czytać coś, nawet dłuższego, ale przemyślanego, stworzonego bez pośpiechu 🙂
Nie potrafię już uprawiać slow reading, na zbyt dużo tytułów mam apetyt, na szczęście potrafię bardzo szybko i wnikliwie czytać (nauczyłam się tego specyficznego szybkiego czytania z zapamiętywaniem dzięki pracy), dlatego nie mam uczucia, że coś z treści czy emocji tracę. Choć bywają tytuły, które z pełną świadomością dzielę na kilka dni, ale i tak w międzyczasie czytam coś innego. 🙂 Zawsze za to szybko zapominałam nazwiska bohaterów, po prostu nie mam do tego głowy, podobnie jak z nazwiskami znanych mi osób, z czasem szybko wylatują mi z głowy. 🙂
Bardzo inteligentny wpis! Zdecydowanie odpowiada mi idea slow blogging – po prostu umiem się w niej odnaleźć. Coraz bardziej zależy mi na zwiększeniu w swoim życiu obszarów objętych słowem „slow”, chcę być, czuć i chłonąć, a nie tylko pędzić do przodu… bo w końcu do czego mam tak pędzić… do śmierci?
Moje serce zdecydowanie bije w rytmie slow! 🙂 Od czasu kiedy to jeszcze nie było modne 😛
Slow parenting to całkowicie moja działka 🙂