24 kw. Hygge – nowa moda, chwyt marketingowy czy dorabianie teorii do własnego życia?
„Chwile hygge to przebłyski codzienności, które nas uszczęśliwiają.”
Ile hygge jest w moim życiu?
Nie podążam ślepo za żadną modą i nie potrzebuję dorabiać filozofii do swojego życia, z marketingiem zaś byłam związana przez całe swoje zawodowe życie, więc wiem jak duży wpływ może mieć na nas i nasze decyzje, szczególnie wtedy, kiedy szukamy rozwiązań ułatwiających nasze zmaganie się z codziennością. Chętnie natomiast śledzę trendy, wyłapuję z nich to co odpowiada mojemu stylowi życia i wdrażam to co uznaję, że wniesie do niego jakąś wartość. Czasem robię to zupełnie nieświadomie, a raczej podświadomie. Tak było właśnie w przypadku slow life i tak jest w przypadku hygge. Oba nurty odkryłam długo po tym jak zaczęły być popularne, a teoria, z którą się zapoznałam zdaje się jedynie potwierdzać to jak żyję przez kilka ostatnich lat.
Wielu z Was słyszało w ostatnich miesiącach termin hygge setki razy, ale dla tych, którzy nie do końca zainteresowali się co się za nim kryje, króciutko wyjaśnię, że hygge to sztuka czerpania radości z prostych rzeczy – spotkań z przyjaciółmi, czasem spędzonym z rodziną, atmosfery, którą tworzy nasz dom lub miejsca, w których bywamy, a wszystko ma być przytulne, urocze, ciepłe, serdeczne, bezpieczne, komfortowe. Tego właśnie niektórzy z nas potrzebują i z tego czerpią korzyści dla siebie.
Wielu jednak wykrzywia się na samo brzmienie hygge, bo w ostatnim czasie jest go rzeczywiście wszędzie pełno. Osobiście odcinam się od dywagacji na temat słuszności filozofii hygge z dwóch powodów: po pierwsze nie jest to nowy termin i na świecie, a konkretnie u Duńczyków funkcjonuje od kilkunastu dobrych lat, a po drugie opanowałam cenną sztukę skupiania się nie na czyimś, lecz swoim życiu i od czasu do czasu oddaję się refleksji na temat jego sensu.
Jako fanka slow life, w sposób naturalny zainteresowałam się tematyką hygge i właśnie jestem świeżo po lekturze książki „Hygge. Duńska sztuka szczęścia” autorstwa Marie Tourell Søderberg, w której znalazłam wiele podobieństw do swojego życia z małymi jednak wyjątkami.
Nie żyję hygge, ale wyciągam z niego to
czego potrzebuję dla siebie – esencję
Hygge-momenty
Żyję intensywnie, jestem aktywna na wielu płaszczyznach, mam dużo energii i lubię na niej pracować. Dużo też dzielę się nią z innymi, dlatego od czasu do czasu potrzebuję chwili zwolnienia tempa, wyciszenia i refleksji, a czasami po prostu odpoczynku, odetchnięcia od bieganiny, chaosu, nadmiaru zadań i pędu życia. Nauczyłam się, szczególnie w chwilach stresu, opanowywać swoje emocje, a uwagę przerzucać na drobne przyjemności, które od tego stresu mnie odciągają i rozluźniają napięcie po to, żeby chwilę później pozwolić na dalsze działanie. Hygge jest w tym przypadku czymś do czego dążę i wykorzystuję w danym momencie na własne potrzeby.
Dla mnie hygge to ulubiona kawa wypita o poranku w spokoju na tarasie, której przełykanie zagłusza jedynie jazgot ptaków i przedzierające się między drzewami promienie słoneczne, przygotowanie kolorowego, lekkiego i zdrowego śniadania, oglądanie lub/i pobyt w inspirującym wnętrzu (kawiarnia, muzeum, mieszkanie znajomych, klimatyczny hotel), spacer po lesie, pieczenie szarlotki z córkami czy patrzenie jak jedzą poziomki prosto z krzaczka w ogródku mojej mamy. To jest też wyjazd na weekend w miejsce, w którym dobrze się czuję, czytanie książki lub ulubionego magazynu pod kocem lub na hamaku z kubkiem gorącej herbaty, delektowanie się winem w blasku trzaskającego drewna w kominku, spotkania ze znajomymi przy kolacji, robienie spontanicznych zdjęć, a ostatnio także wyjścia z psem na poranny spacer na rolkach. Czasami to są jedynie chwile, ale już potrafię je dostrzec, docenić i pielęgnować, bo nie trwają długo i bywają zbyt ulotne.
Hygge-bliskość
Ponad wszystko najważniejsza jest dla mnie rodzina. Pomimo, że bywa zbyt głośno i dynamicznie, a niektórzy z nas zbyt mocno zaznaczają swoją obecność i pokazują siłę charakteru, bliskość jest dla nas czymś czym dla innych święty spokój. Nie wszyscy też nadążają za naszym tempem życia, nie wszystkim odpowiada hałas, który panuje w naszym domu, ale to właśnie związana z nim energia pozwala nam przeżywać nasze wspólne życie bardziej intensywnie i ciekawie. Nie zawsze spędzamy czas razem, nie w każde miejsce razem wyjeżdżamy, bo każdy z nas jest indywidualistą, który potrzebuje czasu i przestrzeni dla siebie. Nie tylko wspólna zabawa czy przytulanie wpływają znacząco na naszą bliskość, ale przede wszystkim zrozumienie potrzeb drugiej osoby. W równym stopniu czerpię ogromną radość z celebrowania wspólnych chwil z bliskimi, jak i z wyjazdu z przyjaciółką na weekend z dala od codziennego zgiełku. Hygge to głaskanie starszej córki po jej aksamitnych włosach, zatrzymanie się z młodszą przy kałuży i obserwacja odbicia naszych twarzy w wodzie czy odpowiadanie na jej pytania w drodze z przedszkola do domu, którą pokonujemy na rolkach i hulajnodze. Hygge to ganianie z psem za piłką, ale też śmiech, szczera i serdeczna rozmowa z moją Mamą czy wsparcie kogoś bliskiego w trudnych dla niego chwilach. To właśnie zatrzymanie się i zwrócenie uwagi na drugą osobę, pogłębia nasze wzajemne relacje i buduje silną więź, która daje nam poczucie bezpieczeństwa, przynależności i komfortu. Dzięki temu przy bliskich możemy być w 100% sobą, czuć się w pełni swobodni, akceptowani i wartościowi. Nie obawiamy się szczerości i bezpośredniości. Bliskość i znajomość drugiej osoby pozwala nam otworzyć się i swobodnie wyrażać swoje myśli i poglądy, również wtedy, kiedy mamy odmienne zdanie i różne potrzeby w tym samym momencie.
„Hygge to cudowne, błogie poczucie spokoju umysłu.
Ognisko bliskości i niczym niezakłóconej obecności.”
Hygge-jedzenie
Dobre zdrowie i samopoczucie to m.in. efekt dbałości o dietę, a wspólny posiłek to doskonała okazja do porozmawiania i bliskości. Hygge to pretekst do zwrócenia uwagi na właściwy sposób odżywiania i to zarówno, jeśli chodzi o kupowanie produktów, jak i sposób ich przygotowania i podania. Trudno nie przyznać w tym miejscu, że wiele osób do odżywiania podchodzi coraz bardziej świadomie.
Odkąd zmieniłam swoje nawyki żywieniowe, zwracam większą uwagę na jakość i estetykę posiłków. Przygotowanie zdrowego, smacznego dania i ładne jego podanie sprawia mi po prostu dużą przyjemność. Często też eksperymentuję w kuchni, inspiruję się tym co znajdę u znajomych, na blogach czy w książkach kucharskich, które wciąż kolekcjonuję i to powoduje, że razem odkrywamy nowe smaki czy inną formę podania jedzenia. Podobnie jak i pewnie Wam, brakuje mi jednak czasu na celebrowanie wszystkich posiłków, dlatego tak ważne jest dla mnie spokojne zjedzenie przynajmniej śniadania. Jest to o tyle prostsze, że pracuję w domu, a zanim moje wybudzenie osiągnie stan umożliwiający normalne funkcjonowanie, czas porannego rozruchu wykorzystuję na hygge-posiłek i wypicie ulubionej kawy. Chcialabym. żeby rodzinny popołudniowy obiad był wspólnym posiłkiem, ale najczęściej nasz grafik zwyczajnie w świecie się „rozjeżdża” i każdy z nas wraca do domu o innej porze. W takich okolicznościach praktykowanie hygge nie jest możliwe, dlatego wyłapuję te chwile, które mogę spędzić z bliskimi i nie muszą to być akurat wspólne posiłki.
Hygge-miejsca
Jest kilka miejsc, w których zawsze czuję się dobrze i chętnie do nich wracam. Poza własnym domem, który nie jest wprawdzie typowym skandynawskim wnętrzem w stylu hygge, ale w którym aranżuję kąciki umożliwające mi odpoczynek, relaks i wyciszenie, jest takie miejsce blisko domu, które daje mi przestrzeń i spokój, kiedy go potrzebuję – Górki Szymona w Zalesiu Dolnym pod Warszawą. Czasem tam biegam, czasem jeżdżę na rowerze, spędzam czas z dziećmi na pikniku, spacerze czy zabawie lub po prostu gapię się w wodę leżąc na trawie. Zapach sosen i roślinność, szum wody, cisza i ładne widoki spowodowały, że pokochałam to miejsce od pierwszego wejrzenia.
Nie muszę też wyjeżdżać na koniec świata, nie muszę wyjeżdżać nawet nad morze, w góry czy nad jeziora, żeby naładować akumulatory i odpocząć od codziennego zgiełku. Wystarczy, że wyjadę nieco ponad 100 km od domu do małej, wiejskiej, bliskiej memu sercu z osobistych powodów miejscowości pod Łodzią. W Lisowicach, gdzie to dyspozycji mam dom, ogród, rekreacyjny teren, mnóstwo możliwości uprawiania sportu i najbliższą rodzinę u boku, odrywam się na tyle od stresu i pośpiechu, że mój organizm znacznie szybciej się regeneruje. W takich okolicznościach mogę zarówno efektywnie odpoczywać, jak i pracować, a kiedy zapragnę powiewu dużego miasta wybieram się do klimatycznej Łodzi i cieszę się czasem spędzonym z przyjaciółmi w strefie Off-Piotrkowska.
Białogóra – jedna z wielu turystycznych miejscowości nad Bałtykiem i jedna z niewielu, w której czuję się jak u siebie w domu. Jest to spowodowane zapewne tym, że jeżdżę tam od 15 lat i nadal kocham to miejsce jakbym właśnie je odkryła. Najpiękniejsza plaża w Polsce, mikroklimat, brak tłumów, las jakby stworzony pod rodzinne wyprawy albo samotne spacery, rowerowe wycieczki, slow jogging czy delektowanie się zapachem grzybów, smakiem jagód i widokiem wrzosowisk to największe atrybuty tej niewielkiej nadmorskiej miejscowości. Wakacje bez Białogóry są niepełne i nostalgiczne.
Nie bez powodu też wybieramy się w tym roku na wakacje po raz kolejny z rzędu do Chorwacji. Jedziemy w to samo miejsce co w zeszłym roku, ponieważ poza podróżowaniem po Chorwacji i jej zwiedzaniem, miejsca, w których się zatrzymujemy pozwalają nam na nie tylko aktywne spędzanie czasu, ale też zapewniają cudowne emocje, nowe doznania, piękne wspomnienia i niezapomniany relaks. Trudno tu się spieszyć i nawet aktywność fizyczna (bieganie, windsurfing, pływanie, rower, długie spacery po skalistym brzegu) idealnie współgra z odpoczynkiem.
Mogę udać, że tego nie widzę, ale powyższe miejsca idealnie wpasowują się w przesłanie hygge, które sprzyja czerpaniu z nich radości i energii, której jako aktywna osoba tak bardzo potrzebuję na co dzień. Przechadzanie się po białogórskim lesie, zbieranie kwiatów na lisowickiej łące, wpatrywanie się w liczne chorwackie wyspy czy zjedzenie własnego wypieku na piknikowym kocu na Górkach Szymona to moje chwile hygge, które bardzo cenię i za które jestem bardzo wdzięczna.
Hygge-pasje
Hygge odnajduję także w swoich zainteresowaniach. Od lat jestem fanką muzyki chillout – większość z mojej kolekcji stanowią płyty typu Buddha Bar, Hôtel Costes, Late Night Moods, Pincode, Lounge Café czy Chillout & the City. Codziennie słucham też stacji ZET Chilli, która rozkręca mój poranek i wycisza wieczór. Muzyka odgrywa ważną rolę w moim życiu i tak się składa, że ciepłe brzmienia wpływają kojąco na mój rytm dnia.
„Przyjemna muzyka może brzmieć na tysiąc różnych sposobów,
ale jej esencją zawsze będzie bliskość i obecność.”
Odkryłam też, że w zdjeciach, które ostatnio robię przewijają się ciepłe barwy, spokojne kolory, minimalistyczny styl, a przedmioty typu stare ramki, książki, notesy zbieram nie tylko po to, żeby wykorzystać je w fotografii, ale żeby stanowiły też element dekoracji wnętrz, w których przebywam.
Czas spędzony w kuchni to kolejne dla mnie chwile hygge. Pieczenie ciast, robienie sałatek, przygotowanie rozgrzewających w chłodne wieczory herbat i osobiste zaangażowanie dzieci we wszystko co robimy wspólnie, składają się na fajną zabawę, które bardzo lubimy i z której chętnie w wolnej chwili korzystamy. Czasami szukamy wręcz pretekstu do zrobienia czegoś w kuchni, po to właśnie, żeby być blisko siebie, choć zwykle są to bardzo proste dania, żeby mieć więcej czasu na rozmowę. Swego czasu organizowałam też u siebie w domu spotkania z przyjaciółmi i wspólnie gotowaliśmy ucząc się od siebie nawzajem nowych rzeczy i oddając się długim rozmowom. Muszę wrócić do tego zwyczaju 🙂
Prace ogrodowe to chwile wyciszenia i łapania promieni słonecznych, dotlenienia się i czerpania przyjemności z tego co udało nam się stworzyć. Tak właśnie jest, kiedy tworzę z córkami kwiatowe kompozycje w doniczkach i ustawiamy je wiosną na tarasie.
Do chwil hygge zaliczam też wyjazdy. Na fitness campach, które organizowane są w miejscach sprzyjających łapaniu pozytywnej energii i wewnętrznego spokoju, nagrodą za duży wysiłek podczas treningów są chwile na regenerację i łapanie oddechu zarówno wtedy kiedy jesteśmy nad morzem, jak i w górach. Podobnie jest z konferencjami. Wolny wieczór, chwila odprężenia, przeczytanie w spokoju książki, hotelowe śniadanie w rytmie slow, rozmowa ze znajomymi przy lampce wina – to są chwile, które chcę celebrować i podtrzymywać.
Moja praca też czasami jest hygge, bo robię to co lubię i czerpię z niej radość, szczególnie wtedy, kiedy mogę się rozwijać i spełniać oczekiwania innych. W tej chwili nabrałam ogromnej ochoty na metamorfozę mojego ulubionego miejsca pracy, czyli antresoli w domu. Oczywiście w stylu hygge. O, właśnie, szukam podobnego stołu ze zdjęcia, może widzieliście? -> KLIK
Głos przeciwko
Czytałam, że hygge to według jego antagonistów przeciwieństwo rywalizacji, a więc przez niektórych odbierane jest jako czynnik hamujący rozwój, stanowiący barierę dla ambicji, niekorzystnie wpływający na produktywność, kreatywnosć i skuteczność naszych działań. Warto w tym miejscu odpowiedzieć sobie na pytanie jak długo jesteśmy w stanie pracować przez 15h dziennie, 7 dni w tygodniu, pomijać posiłki, czas z bliskimi wykradać w wypełnione po brzegi obowiązkami i zaległościami weekendy, swoje potrzeby, pasje i spotkania z ludźmi, których lubimy odkładać na bliżej nieokreśloną przyszłość, wakacje „zaliczać” na szybko i kręcić się wokół pracy zapominając o życiu samym w sobie?
Ile hygge jest w moim życiu? Okazało się, że całkiem sporo i choć części byłam świadoma, pozostała okazała się być bardzo spójna z filozofią hygge. Nie czuję, żeby hygge w jakikolwiek sposób mnie ograniczało, nie robie niczego na siłę (wtedy nie byłoby hygge), nie udaję i nie wmawiam sobie, że jestem szczęśliwa. Żyję pełnią życia, jak każdy miewam pod górę, przeżywam wzloty i upadki, ale jestem pewna tego, że w dzisiejszym zabieganym świecie, wielu z nas potrzebuje chwil odprężenia, swobody i życia chwilą obecną. Jeśli więc ktoś próbuje mnie przekonać, że hygge to kolejny chwyt marketingowy, bullshit czy moda, jestem w stanie udowodnić mu, że boom na jogę pod różną postacią typu hot joga, dążenie do minimalizmu, praktykowanie uważności czy dieta bezglutenowa u osób, które jej nie potrzebują, mogą być też potraktowane jako kaprys czy podatność na szalejący trend. Pytanie tylko po co?
Świadomość moich potrzeb, wypływające ze mnie pragnienia, chęć umilenia sobie fragmentów życia i własna interpretacja sytuacji, w której się znajduję lub chcę znajdować są wystarczającym powodem do tego, żeby wyciągnąć z kolejnej filozofii życia to czego potrzebuję właśnie dla siebie.
Jestem ciekawa co myślicie na temat hygge, poza tym, że czasem macie dość tego terminu, bo jest zbyt oklepany? Czy jest coś co szczególnie pozytywnie na Was wpływa, co Was uszczęśliwia?
Zdjęcia pochodzą z mojego profilu na Instagramie.
Cytaty pochodzą z książki „Hygge. Duńska sztuka szczęścia” autorstwa Marie Tourell Søderberg
♥ ♥ ♥
Jeśli spodobał Ci się ten wpis lub uważasz, że może się komuś przydać, będzie mi bardzo miło, jeśli go skomentujesz lub/i udostępnisz. Dziękuję, że jesteś i wspierasz.
Jeśli chcesz być również na bieżąco z kolejnymi artykułami na blogu i tym co udostępniam na kanałach społecznościowych, polub Esencję na Facebooku, zajrzyj na Instagram i na Instagram Stories (jestem tam nie tylko codziennie, ale potrafię się też nieźle rozgadać) i odwiedź Twittera.
Bez gonienia za modą, żyję w zgodzie ze sobą. Zbyt entuzjastycznie reaguje na drobiazgi, czerpię życie garściami, odpoczywam od sieci, ludzi siebie. Na różne sposoby. Staram się realizować, przy okazji nie zaniedbując najbliższych. To mój hygge.
Brzmi jak ideał 😉 A tak serio, to wiem o czym mówisz 🙂
przyznam się, że pierwszy raz słyszę o hygge ale staram się uprawiać to już od dość dawna 😉
No właśnie. Z jednej strony wyznajemy takie wartości i czasem je wdrażamy, z drugiej czasem o nich zapominamy. Myślę, że m.in. rolą hygge jest przypominanie nam o tym przynajmniej do czasu, kiedy dbałość o każdą sferę życia stanie się naszym nawykiem.
Dosłownie wchłonęłam ten wpis! Pięknie to wszystko napisałaś <3 Nie mam nic do hygge i nie czuję przesytu tym całym szumem marketingowym wokół tego pojęcia. Jedyne, co nie koniecznie mi się podoba, to to, że do wszystkiego teraz dorabia się jakieś łatki, nazwy, pojęcia - myślę, że wiesz, o czym mówię. Teraz jak spędzasz czas na kanapie pod puchatym kocem, otoczona poduszkami, z książką na kolanach i herbatą w ręku - to właśnie jest hygge. A jeszcze niedawno to był po prostu mile spędzony czas służący temu, żeby odpocząć i się zrelaksować. Jak jesteś uważna na to, co dzieje się… Czytaj więcej »
Tak, masz rację, to nic nowego. Z jednej strony etykietki, z drugiej czasem potrzebujemy nazwać rzeczy po imieniu. Gorzej, jeśli ktoś wykorzystuje nowy trend czy pojęcie, żeby wytłumaczyć się przed samym sobą, że czegoś unika, coś robi źle lub jest mu z czymś akurat niewygodnie. Tak myślę sobie, że to nazywanie naszych zachowań czy podejścia do życia czasami ma sens, żeby zwrócić uwagę na istotę np. odpoczynku, spotkań z rodziną i przyjaciółmi, zadbanie o swoje zdrowie, równiez to psychiczne, dążenie do harmonii w życiu (słynne i popularne swego czasu work-life balance). W świecie, w którym mało czasu na refleksję czasami… Czytaj więcej »
Wolę słowo uważność, lepiej się wymawia, a mniej więcej o to samo chodzi 🙂
Białogora mam nadzieję, że nadal jest piękna, chociaż dawno już tam nie byłem…
Uważność też jest dziwna, a Duńczykom na pewno nie łatwo ją wymówić 😉
Białogóra już nie taka „dzika” (w sensie pozytywnym) jak 15 lat temu, ale wciąż urokliwa i wyjątkowa.
Wiesz, myślę że ta „bariera dla ambicji” to u osób, które z hygge zrobiły sobie filozofię, według której żyją i poza tym wiele więcej nie robią 🙂 też o hygge pisałam, tutaj: http://rozkminytiny.pl/hygge-czy-szczescie-mozna-kupic/ Jakkolwiek pięknie jest odpoczywać, zastanawia mnie, na ile potrzebujemy do tego skandynawskich wnętrz, poduszek, mebli i innych gadżetów z najnowszej kolekcji „hygge”, jak wmawiają to nam marketingowcy.
Wyjazdy nawet bardzo! I ja na nich odpoczywam 🙂
Myślę, że nie potrzebujemy skandynawskich wnętrz, żeby być szczęśliwym, szczególnie, że każdy z nas potrzebuje czegoś innego, ale jeśli chodzi o mnie, to akurat ten styl od lat bardzo mi odpowiada. A konkretnie od czasu, kiedy często bywałam w Szwecji i Danii. W tamtych latach jasne, minimalistyczne wnętrza stanowiły duży kontrast do naszych ciemnych mebli a’la Ludwik style 😉
Jestem sceptycznie nastawiona do takich teorii. Ale podejście do życia mam bardzo „hygge” – slow life, zdrowe i domowe jedzenie, wakacje na wsi – zamiast w kurorcie, sobota z przyjaciółmi, grzebanie w ziemi na własnej działeczce ? To moje „hygge” które praktykuję od wielu wielu lat bez nazywania tego trudnymi wyrazami ?
Właśnie tak. Ktoś zrobił z tego szum, który pasuje do naszego życia, ale fajnie jest przekonać się, że to co robimy jest dla nas dobre. Wiele osób do takich wniosków dochodzi dopiero po latach szukania swojej drogi.
W hygge spodobało mi się właśnie cieszenie z małych rzeczy, wspomnienia. Z tego powodu założyłam swój własny „project life”!
O widzisz, to jest kolejny, można uznać, chwyt marketingowy albo moda, ale skoro komuś przydaje się do uporządkowania życia czy wspomnień, to dlaczego miałby tego nie robić? Kiedyś pisaliśmy pamiętniki, dzisiaj robimy project life 🙂 Chętnie do Ciebie zajrzę.
Edit: Na Blogotoku też byłam 🙂
Właśnie dla mnie to było odkrycie! Album to za mało, bo nie chcę opisywac każdego zdjęcia, pamiętnik za mało bo tam się głownie pisało. Mój PL to zwykły segregator i białe techniczne kartki na których naklejam ozdoby, zdjęcia czy inne rzeczy. Dzięki temu mogę się twórczo wyżyć, a nawet teraz jak w kwietniu zajrzę di stycznia to mi się tak lepiej robi 🙂
A wiesz, że taki project life znalazlam kilka dni temu na strychu? To jest zeszyt, w którym jako nastolatka zapisywałam ważne chwile/wydarzenia w swoim życiu. Są w nim ich opisy, ale też wklejone bilety do kina i teatru, zaproszenia urodzinowe, zdjęcia ulubionych aktorów, listy przebojów itd. Miałam kilka takich zeszytów, niestety w tej chwili uchował się ten jeden jedyny, a jego wartość to miliion emocji dla mnie 😉
Cieszenie się chwilą, radość z małych rzeczy – to było znane już od starożytności. I dobrze, że wraca w takiej formie – bo jest to dobra droga!
Też tak uważam, a że ktoś to określił nową nazwą, zupełnie mi to nie przeszkadza. Niech sobie brzmi jakkolwiek, byle idea była słuszna i dobra dla nas.
Myślę, że żyłam hygge jeszcze zanim nastał na to taki boom 🙂
No właśnie po przeczytaniu książki też to odkryłam.
Bo to całe hygge większość z nas ma w sobie, a dowiedziało się o nim dopiero teraz
Oj chyba nie wszyscy mają hygge w sobie. Niektórzy przecież z niego szydzą, ale to indywidualna sprawa. Każdy z nas ma inne potrzeby, z innych rzeczy czerpie satysfakcję, z innych szczęście i chwile spokoju.
W „ideach” typu hygge czy slow life chyba najważniejsze jest właśnie to wyciąganie z nich esencji i „zdrowe” podejście. Ty masz go bardzo dużo i fajnie, że pokazujesz na swoim przykładzie, jak wiele małych radości można znaleźć w każdym dniu i z pozoru zwykłych chwilach.
Tak Sylwia, tylko ja się tego nauczyłam w ostatnich latach. To chyba przyszło do mnie wraz z dojrzałością 😉
Ja tam mysle, ze jak cos wiedzie ku dobremu i wartosciowemu to fajnie, ze sie ponownie odradza, czy na nowo powstaje. Sciskam serducho, Daria xxx
Mi też to nie przeszkadza. Co kto lubi, czego potrzebuje. Ściskam Daria.
Amen <3
Wiadomo, ze wszystkim można przesadzić i każdą ideę wypaczyć, ale myślę, że silenie się na hygge już nie będzie hygge. Hygge jest tylko to, co przychodzi nam naturalnie. Ja na przykład jako „krótkie hygge” traktuję zjedzenie w pracy kawałka czekolady (ostatnio z wiórkami kokosowymi) i popicie go kawą. To jest ten krótki moment, w którym zapominam o tym co robię i cała zatapiam się w czekoladowej przyjemności 😉
Tak, myślę, że właśnie o to chodzi, dlatego napisałam, że nie żyję hygge, ale mam m.in. hygge-momenty, chwile, które pozwalają mi na regenerację, przyjemność i czerpanie szczęścia z tego co mam.
Przyznam szczerze, że nie przeczytałam książki właśnie z powodu nagonki medialnej. Czasami odnoszę smutne wrażenie, że nie potrafimy dostrzec fajnych i mądrych rzeczy wokół nas, więc szukamy gdzieś daleko i rzucamy się modę danego sezonu. Nie oznacza to, że w hygge nie wierzę, nie neguję też pozytywnego wpływu na życie. Opierając się na Twoim wpisie wnioskuję, że w moim życiu też mnóstwo hygge-momentów 🙂 Przede wszystkim robię to, na co mam ochotę, a eliminuję pożeracze i wysysacze energii, które nie sprawiają mi radości (np. spotkania z niektórymi ludźmi). Ostatnio szczególnie uszczęśliwia mnie spędzanie wolnego czasu blisko natury i totalne wyłączanie… Czytaj więcej »
Z natury jestem przekorna i zwykle szerokim łukiem omijam to za czym świat pędzi, ale zarówno slow life, jak i hygge po prostu bardzo mnie interesują i z czystej ciekawości kupiłam tę książkę. Nie rozczarowałam się, za to utwierdziłam, że to co robię ma sens, jest fajne i bardzo mi odpowiada. I tak jak Ty wybieram to co dla mnie dobre. Pozdrawiam serdecznie.
Świetny wpis. Też o hygge wspominałam na swoim blogu i mam dokładnie takie samo podejście! Rodzina, dobra kawa, wspaniałe miejsca – tzw.”momenty”…to jest właśnie szczęście…Pozdrawiam! Trendy Mama, http://www.trendymamasite.wordpress.com