12 cze Życie poza miastem. Nowy cykl. Początek
Życie poza miastem to nie tylko nowy cykl na blogu, ale też nowy etap życia, w który wkroczyłam wprawdzie wiele lat temu, ale dziś, wraz z upływającym czasem, zbieram jego owoce. Po zdjęciach, które publikuję na Instagramie czy na Facebooku, po filmikach, które tworzę na Insta Stories i musical.ly wyłania się obraz sielankowego, podmiejskiego życia okraszonego dużą dawką spokoju, szczęśliwości i życiowego spełnienia. Po licznych sygnałach od Was, postanowiłam zderzyć temat z Waszą wizją i przybliżyć Wam miejsce, a także styl życia i lokalne zwyczaje panujące w niewielkiej miejscowości będącej częścią podwarszawskiego Piaseczna – Zalesia Dolnego.
Znając swoją skłonność do dość rozbudowanych artykułów, postanowiłam podzielić temat na kilka części i stworzyć z nich cykl. Jeśli Wam się spodoba, będę go rozwijać pod kątem różnych aspektów naszego codziennego życia z uwględnieniem Waszych pytań, ale też mojego subiektywnego punktu widzenia.
Jak każda historia i ta ma swój początek i o nim właśnie dzisiaj.
MARZENIE O DOMU Z OGRODEM
Moje życie do momentu podjęcia pierwszej poważnej pracy, charakteryzowały liczne przeprowadzki. Od dziecka co kilka lat przeprowadzałam się z rodzicami z miasta do miasta, głównie z powodu pracy Taty, myślałam więc, że kiedy już stanę się w pełni samodzielna, „osiądę” w jednym miejscu. Jakże się myliłam. Moje wyprowadzenie się z domu w wieku 19 lat to był dopiero początek drogi do stabilizacji.
Skracając swoją opowieść o jakieś 10 lat, rok 1999 w pewnym sensie był przełomowy. W styczniu wyszłam za mąż, w kwietniu rozpoczęliśmy z mężem budowę wymarzonego domu, a w grudniu urodziło się nasze pierwsze dziecko. Od tej pory nasza uwaga skierowana byla w stronę naszego przyszłego domu, wicia wspólnego gniazda i miejsca, które stworzyliśmy od początku do końca całkowicie samodzielnie, w sensie finansowym oczywiście. Oboje pracowaliśmy w dużych korporacjach, dobrze zarabialiśmy, dzięki czemu nasza wizja o domu o określonej funkcjonalności z dużym ogrodem i koniecznie zadaszonym tarasem (wierzcie lub nie, ale to jedno z najważniejszych miejsc w domu), ziściła się mniej więcej 2,5 roku poźniej.
Przeprowadzka i przeorganizowanie naszego życia nie było dla nas trudne, bo bardzo, ale to bardzo tego chcieliśmy i myślę, że jest to odpowiedź na wiele pytań, które słyszę do tej pory, typu: Nie żałujecie? Nie tęsknicie za dużym miastem i dostępnością do wielu rozrywkowych miejsc? Nie męczą was dojazdy? Jak udało ci się pogodzić pełnoetatową pracę w centrum Warszawy z wychowywaniem dziecka i prowadzeniem domu poza miastem? Znajdujesz jeszcze czas dla siebie? Przecież cały dzień nie ma cię w domu.
Na ten temat to mogłabym akurat napisać książkę, ale na blogu mam znacznie mniej miejsca, dlatego użyję pewnego wprawdzie niezbyt szczęśliwego, ale oddającego sedno sprawy określenia:
ŻYCIE PRZED I PO
Po kilku latach pokonywania 40 km do i z pracy, co zajmowało mi średnio 1-3 godzinny dziennie (korki uliczne) i coraz bardziej zacierająca się granica między pracą, a życiem prywatnym, zaczęłam wpadać we frustrację i tracić kontrolę nad swoim życiem. Pogarszał się stan mojego zdrowia, z powodu notorycznego pośpiechu, zmęczenia, stresu, nadmiaru bodźców, a przez to braku należytej koncentracji, miałam kilka stłuczek samochodowych, zaczęły się różnego rodzaju wpadki, gubilam rzeczy. Coraz bardziej bolało mnie też to, że nie mogę spędzić z synem tyle czasu ile bym chciała. I wtedy urodziła się pierwsza córka. Gdyby nie ona, podejrzewam, że dalej tkwiłabym w tym kołowrotku, ale to przy niej właśnie podjęliśmy z mężem decyzję, że rezygnuję z pracy na etacie. Jedynym i najważniejszym argumentem, było to, że musiałam i chciałam być przy córce, kiedy w wieku 4 lat i jednocześnie dniu narodzin swojej młodszej siostry, a naszego trzeciego dziecka, ujawniła się jej choroba, która całkowicie przewartościowała nasze życie. Chorobę z czasem oswoiliśmy żyjąc nadzieją, że z niej wyrośnie, bo takie było założenie lekarzy i rzeczywiście po 6 latach wyrosła. Dziś jest całkowicie zdrową dziewczynką, więc mogę użyć określenia, że wszystko dzieje się po coś, bo choroba córki w pewnym sensie zmusiła mnie do zatrzymania się, skłoniła do życiowych refleksji i zastanowienia się co jest dla mnie ważne i na czym zależy mi najbardziej.
Zmieniłam styl życia na spokojniejszy i bardziej świadomy. Tęskniłam za firmą, w której pracowałam, ludźmi, a nawet momentami całym tym pędem, ale nie zamknęłam się w domu. Często spotykałam się ze znajomymi, wyjeżdżałam, wróciłam do dawnych pasji, podejmowałam różnego rodzaju prace jako freelancer, aż w końcu odnalazłam drogę, którą kroczę do tej pory, choć jestem pewna, że będzie zmieniać jeszcze swój bieg, ale na pewno nie kierunek.
Oddzieliłam grubą kreską styl życia i lata pracy w korporacji od tego, co udało mi się wypracować później, ale nie zerwałam kontaktów i nie zrezygnowałam ze swojego rozwoju osobistego. Chciałabym też w tym miejscu podkreślić, że życie przed przeprowadzką, a nawet kilka kolejnych lat i praca w korporacji to był świetny czas, jeśli chodzi o zdobywanie doświadczenia zawodowego, nawiązywanie ciekawych znajomości, wyjazdy i naukę umiejętności godzenia ze sobą wielu obowiązków. Jednak kiedy tak zwany work-life balance wyraźnie zaczął się załamywać i odbijać na życiu rodziny, zrozumiałam, że coś muszę zmienić.
WSZĘDZIE DOBRZE, GDZIE NAS NIE MA
Po kilku latach spędzonych w centrum stolicy, mieszkaniu obok Łazienek Królewskich, a więc w bardzo przyjemnym miejscu, z dostępem praktycznie do wszystkich warszawskich rozrywek, do tego blisko pracy, a potem przeprowadzce do niewielkiej miejscowości, gdzie życie toczy się w zupełnie innym rytmie, do sklepów nieco dalej, a wszelkie wyjścia musiałam planować co najmniej dzień wcześniej, powinnam wspomnieć o wyraźnych różnicach między nimi. Jednak nie potrafię źle mówić ani o jednym ani o drugim, choć wybrałam życie poza dużym miastem i ani przez chwilę tego nie żałowałam.
Mieszkanie w centrum dużego miasta jest wygodne, ale bywa męczące.
Mieszkanie poza miastem jest wygodne i zupełnie niemęczące, ale o tym już w kolejnej odsłonie cyklu 🙂
Zaglądajcie, bo w najbliższych wpisach z cyklu „Życie poza miastem” planuję m.in. (tytuły moga jeszcze ulec zmianie):
- Wady i zalety życia poza dużym miastem
- Zalesie Dolne w moim kadrze i trochę historii
- Dzieci i ich naturalne środowisko – o zwyczajach panujacych w małej miejscowości
- Lokalny biznes – sposób na życie poza dużym miastem (wywiady z inspirującymi kobietami)
Jeśli macie jakiekolwiek pytania związane z mieszkaniem poza dużym miastem, śmiało zadawajcie je poniżej w komentarzu, ale możecie też napisać do mnie na: esencja@esencjablog.pl. Dajcie znać co najbardziej Was interesuje, a ja odniosę się do tego w kolejnych artykułach.
***
Jeśli spodobał Wam się ten artykuł lub uważacie, że może kogoś zainteresować, będzie mi bardzo miło jeśli go skomentujecie lub/i udostępnicie dalej. To wyraz uznania dla mojej pracy i zaangażowania, a także sprawienie mi ogromnej radości.
Jeśli chcecie być na bieżąco z kolejnymi wpisami na blogu i tym co udostępniam na kanałach społecznościowych, zapraszam do polubienia Esencji na Facebooku, zajrzenia na Instagram. Jestem też codziennie na Instagram Stories.
Piękne miejsce! Ja wraz z moim mężem i dwójką dzieci również wyprowadziłam się na wieś w tak samo piękne miejsce. Bałam się i w sumie do dziś się boje, że nie zdołam ochronić dzieci przed owadami i kleszczami. Na szczęście medycyna idzie do przodu.
Jak człowiek tak spojrzy na te zdjęcia, zobaczy jak macie uroczo, jak spokojnie, to aż chce się uciec z miasta w cholerę i nigdy nie wrócić. Pięknie macie.
[…] – wspominam o nim, żeby zaznaczyć tu jego obecność, ponieważ w cyklu „Życie poza miastem” będę chciała przybliżyć sylwetkę jego mieszkańców pokazując przy okazji styl życia, […]
Całe życie mieszkałam w centru dużego miasta, po przeprowadzce za miasto sporo wody upłyneło nim przywykłam 🙂
To zupełnie inne życie i trzeba je oswoić, ale jeśli ktoś przeprowadza sie świadomie, a nie dlatego, że np. musi to wyciągnie z tego to co najlepsze dla siebie 😉
Zdecydowanie czekam na kolejne wpisy. Ten jest świetny. Mogę powiedzieć, że jesteś dla mnie małą inspiracją 🙂 Patrzę, że mała kruszynka ma ładną sukienkę. Pozdrawiam serdecznie :*
Dziękuję Ci bardzo, mam nadzieję, że kolejne wpisy z tej serii również przypadną Ci do gustu.
Ta „kruszynka” ma sporo sukienek po swojej starszej siostrze, ale to raczej ten typ co woli krótkie spodenki i odrapane kolana od wdrapywania się na drzewa. Siniaków na jej ciele nie potrafię zliczyć i codziennie pojawiają się nowe 😉
mam nadzieję, że będziesz moim wsparciem i inspiracją jak i ja wszystko w końcu pierdzielnę i się wyprowadzę do lasu, gdzie będę mogła w końcu cieszyć się czasem wypełnionym twórczością i wypoczynkiem…. do emerytury czas zleci migiem 😉
Twórczość jak najbardziej, ale o wypoczynku zapominj 😉 Tutaj życie toczy się teoretycznie wolniej, ale moja praktyka… sama wiesz jak wygląda 😉 Niemniej jednak musiało się coś zmienić, bo kiedy jadę teraz na cały dzień do Wwy, wracam wykończona. Ten hałas działa na mnie gorzej niż kiedykolwiek wcześniej.
P.S. Jak będziesz gdzieś osiadać, to proszę blisko mnie.
Ola czekam na kolejne wpisy 🙂 Akurat ten temat mnie bardzooo interesuje 🙂
Super Kamila, że wpadłaś! Będę pisać 🙂
<3 Czekam na następne :) ściskam Ola :)
Mnie się marzy spróbowanie życia poza miastem, ale na wsi zabitej dechami. Na razie nie mam na to środków, ale mam nadzieję, że coś wymyślę…
Mi się marzy na stare lata przerobiona stodoła nad wodą. Wiele lat temu widziałam takie cudo i siedzi mi w głowie do tej pory. Nie oglądasz moich Insta Stories, a w niedzielę pokazywałam cudne miejsce i dom, właściwie lepiankę, wykonany przez wyjątkowych ludzi i to własnymi rękoma!
Na insta mam ogromne kłopoty z logowaniem, więc bywam tam tylko wtedy, gdy muszę. Ale sam otarłem się o szkolenia z budowania domów z gliny i wiem, że to piękna pasja, tylko chyba nie moja 🙂
A ja czuję, że gdybyś zobaczył to miejsce to bardzo by Ci się spodobało. Mogę Ci wysłać na priva tzn. via messenger.
Zazdraszczam czule domu, podziwiam za refleksję i bardzo czekam na nsstępne wpisy<3
Dziękuję Aga. Zawsze tu na Ciebie czekam 🙂
Marzę o wyprowadce za miasto, ale póki co jest to niestety temat dla mnie odległy… Narazie zamieniłam ogromny Poznań, na trochę mniejszy Toruń. Jest lepiej, ale to jeszcze nie to. Na pewno będę śledzić tę serię, z nadzieją, że i ja kiedyś będę mogła o tym pisać 🙂
Bardzo Ci tego życzę. I wiem, że warto marzyć, bo marzenia często się spełniają, czasem tylko trzeba im trochę pomóc 😉
Uciekłam z miasta na wieś i też nie żałuję. Spokojniej, ciszej, dla mnie lepiej. A do centrum stolicy i tak mam 50 min jazdy.
Odnalazłyśmy swój prawdziwy dom 😉
Przyznam, że wyprowadzka poza miasto brzmi bardzo kusząco. Przerażają mnie jednak dojazdy i zdecydowanie mniej możliwości rozwoju. Z niecierpliwością czekam na kolejne wpisy z tej serii.
Dojazdy owszem mogą być problematyczne (zależy gdzie się dojeżdża), ale skąd pomysł o mniejszych możliwościach rozwoju to zupełnie nie wiem 🙂 Dzieci i dorośli w naszej akurat miejscowości i okolicach mają wszystko czego potrzebują, a zaryzykowałabym określenie, że mają nawet więcej. Bo kto w mieście ma konia czy ścieżki rowerowe wśród lasów i wód? 😉
Jak wyjeżdżam poza miasto od razu jestem spokojniejszy, polecam wszystkim mieszczuchom weekendowe wypady do lasu lub na wieś 🙂
Od tego właśnie zaczęła się moja miłość do kojących duszę zielonych miejsc 😉
Ja już niedługo zamieszkam w domu z ogrodem, o którym zawsze marzyłam. Jedyna różnica w tym, że ja z miasta się nie wyprowadzam – i nawet bym nie chciała. Zdecydowanie jestem fanką dużych miast, wiejska cisza na dłuższą metę mnie męczy.
Ale widoki na Twoich zdjęciach to zachwycają mega <3
W takim razie powodzenia w nowym etapie życia, bo to jednak spora i fajna zmiana i najważniejsze, że w miejscu, które sobie sama wybrałaś i w którym czujesz się najlepiej.
Też chciałabym mieć piękny i duży dom poza miastem, ale boję się, że korki i dojazdy mnie zabiją. A budowa domu w centrum Wrocławia, to raczej marzenie nie do spełnienia…:) Tu nawet mieszkanie w centrum nie jest tak łatwo kupić… No chyba, że fundusze są nieograniczone:) Pozdrawiam serdecznie!
Też marzy mi się dom pod miastem, żeby była cisza, spokój i dużo zieleni. Mieszkanie w mieście jest wygodne bo blisko do pracy i wszystko pod ręką. Nadal nie potrafię sobie wyobrazić codziennie dojazdów do pracy po 2h, ale mam nadzieję, że moje życie się nieco odmieni i codzienne pokonywanie takiej trasy nie będzie konieczne 🙂
Mnie się marzy życie po za miastem… wpis świetny, zdjęcia super
Piękne zdjęcia. W takim otoczeniu musi się również pięknie żyć.
Ciepło pozdrawiam!
Wszystko tak naprawdę ma swoje plusy i minusy. Chociaż całkiem odcięta od świata nie chciałabym być, to przedmieścia na których mieszkam są idealne
No jak kontakt ze światem też bardzo sobie cenię i tak naprawdę mam blisko do miasta, ale dom mam na uboczu, wśród zieleni i to mi bardzo odpowiada. Mam też ciszę, której czasem potrzebuję (mój dom jest bardzo głośny), tzn. ptaki czasami strasznie się kłócą i biją, ale tym samym zagłuszają odgłosy cywilizacji 😉
Szkoda, że ten wpis taki krótki, chyba wolę, jak się rozpisujesz 🙂 Z niecierpliwością czekam na dalsze odcinki cyklu.
Ewo kochana, jesteś jedną z bardzo nielicznych osób, które mówią, że mój wpis jest krótki. Ja nie potrafię pisać krótko i zwięźle, choć daję słowo, przed każdym rozpoczęciem artykułu mówię głośno – ten będzie krótszy. To co udało mi się natomiast osiągnąć w tym wpisie to uciąć go w miejscu, w którym była dalsza część i podzielić go na kilka mniejszych 🙂 Będzie zatem ciąg dalszy. Ściskam mocno.